Ministerstwo Odlotów

Fanzin o wszystkim i o niczym…

„Mistrz” (2020)

Tadeusz „Teddy” Pietrzykowski to niesamowita postać, aż trudno uwierzyć, że dopiero teraz wzięto się na poważnie za opowiedzenie jego historii. Były bokser warszawskiej Legii zmarł już na początku lat dziewięćdziesiątych. W zasadzie „już” można by zastąpić słowem „dopiero”, bo jako jeden z pierwszych więźniów obozu koncentracyjnego Auschwitz (numer „77”) każdego dnia mógł zginąć. Pomogło mu pięściarstwo i o tym właśnie jest jeden z najgłośniejszych polskich filmów mających swoją premierę w 2021 roku (przesunięta z powodu pandemii).

Pochwalić trzeba fakt, że powstał i dużo więcej osób pozna historię „Teddy’ego”. I to, niestety, właściwie tyle…

W kinie nie byłem, ale nadrobiłem kupując oryginalne DVD. Tu pierwszy minus, bo zamiast dodać do płyty książeczkę z historią boksera w pigułce, może jakimś wywiadem, otrzymujemy surową okładkę i białe wnętrze. O braku ciekawych dodatków chyba nie muszę wspominać. Przestano dbać o kolekcjonerów.

Wiele razy pokazano na wielkim ekranie kontrast pomiędzy życiem obozowiczów, a pilnujących ich nazistów, zajmujących wille nieopodal obozowego piekła (z „Listą Schindlera” na czele). W „Mistrzu” oglądamy jak im się, biedaczkom, nudziło – tak, że postanowili zapewnić sobie rozrywkę sportową organizując obozowe walki bokserskie. Pietrzykowski w obozach koncentracyjnych miał stoczyć od 40 do 60 walk i wygrać wszystkie, co samo w sobie jest gotowym pomysłem na film. Ocena takich produkcji zawsze jest trudna, bo opowiada o osobie wzbudzającej duży szacunek, ale już przed seansem wiemy czego mniej więcej się spodziewać.

Pytanie brzmiało na ile Maciej Barczewski będzie potrafił w tym wszystkim zaskoczyć, np. dialogami, postaciami itd. Niestety, moim – i nie tylko – zdaniem, nie zaskoczył. Jest przewidywalnie, sztucznie, gra aktorska nie porywa. Wrażenie poprawia odtwórca głównej roli – Piotr Głowacki, który był najbardziej przekonujący (schudł do roli 18 kg! Cóż, trochę zawstydził moje próby diety…). Ogólnie, oglądając coraz więcej filmów z różnych zakątków świata (Korea Południowa, Indie, Hiszpania…) dochodzę do smutnej refleksji, że nie jest z tym u nas najlepiej, przynajmniej w filmach podejmujących trudne, ważne tematy. Brakuje oryginalnej wizji i odrobiny ryzyka (tu pozytywnym przykładem jest właśnie kino indyjskie, opowiadające swoje historie w unikatowy, lokalny sposób).

Oczywiście przesłanie jak najbardziej na plus, to nie ulega wątpliwości. Walka o pozostanie człowiekiem nawet w warunkach obozowych, dzielenie się jedzeniem, bycie inspiracją dla młodego chłopaka i tak dalej. Co jednak z tego skoro przez bijącą z ekranu nudę i sztuczność ludzie, tym bardziej młodzi, nie będą chcieli takich filmów oglądać? Możemy na nich psioczyć, że tylko miałkie tematy ich interesują, rzecz w tym, że filmy o bzdurach są po prostu ciekawie zrobione i wciągają. To nie jest nawet kwestia budżetu, pal licho prowizoryczny Oświęcim pod Piasecznem, wyszedł nawet nieźle, chodzi o stałe dziękowanie, że film na dany temat w ogóle powstał, bez traktowania go jako zmarnowanego potencjału.

Mimo wszystko trzeba zobaczyć, a moje dobre intencje niech potwierdza oryginalna płyta leżąca na półce. Niestety, nie będzie zbyt często odkurzana.

PS: Trailer:

Doceniona muzyka z filmu i prawdziwy „Teddy”:

PPS: A ten klip widzieliście?

Show More