Ministerstwo Odlotów

Fanzin o wszystkim i o niczym…

Truchło?

Wyżej fragment obrazu AC87 Zdzisława Beksińskiego, tyle że w odcieniach szarości.

Przeczytałem pięknie wydaną pracę magisterską Doroty Szomko-Osękowskiej „Beksiński. Wizje życia i śmierci” (2021), w której próbuje ona uchwycić poglądy słynnego malarza (także fotografa, autora opowiadań itd.), co ma z kolei pomóc zrozumieć mroczny klimat jego twórczości. Zdzisław Beksiński wolał malować niż o tym opowiadać, ale czasem nie wytrzymywał i uchylał rąbka tajemnicy. Książkę polecam, tu napomknę w skrócie, że Beksiński przez większość czasu cierpiał oczekując na nieuchronne – śmierć. Nie był w stanie uwierzyć w Boga, a sztuka była jego jedynym sposobem radzenia sobie z rozpadem ludzkiego ciała. Talent miał ogromny, ale wnioski z jego dzieł są smutne – był człowiekiem bez nadziei. Ogromna wyobraźnia nie zmieściła Stwórcy, Beksiński powiedział, że jeśli się nawróci, zrobi to pewnie przed samą śmiercią – w domyśle –: ze strachu.

Nie wiem już, czy jestem słaby, czy silny, bo nie potrafię wytrwać w tego typu mroku zbyt długo. Ciągle wierzę, że świat, wszechświat nie powstał z przypadku, a co za tym idzie – mam nadzieję, że ludzka dusza, która potrafi być dobra, znajdzie swoje miejsce w Raju.

Po ziemi chodziło, lub nadal chodzi wielu ludzi, których dusze były jakby natchnione. Żyjemy w globalnej wiosce, poznajemy różne drogi. Dopiero co recenzowałem tu filmową biografię Gandhiego, wspominając o tym, że najsłynniejszy hindus czuł się „wszystkim” (w sensie wyznaniowym) po trochu, co – oczywiście – dla katolików jest (słusznie) herezją. Można nazwać Gandhiego aktywistą politycznym pragnącym niepodległych Indii, w których jedną z osi konfliktu stanowiły zatargi religijne między hindusami, a muzułmanami (zresztą pobudkami religijnymi, zmieszanymi z polityką kierował się zabójca Gandhiego). Gandhi, zanim stał się znany w całych Indiach i nie tylko, przez kilka lat mieszkał w Południowej Afryce, gdzie praktykował prawo. Tam spotkał chrześcijan, z którymi rozmawiał o Bogu, ale wiary tej nigdy w pełni nie przyjął. Zastanawiam się jak go w takim razie ocenić na tle świadectwa niesamowitego życia, na wskroś… jezusowego (o czym wspomniałem w recenzji), z nadstawianiem drugiego policzka na czele. W świetle ewangelii Mateusza (Mt 7,13-15) o „ciasnej bramie i fałszywych prorokach” katolikowi zapala się światło, ale odpowiedź nie może brzmieć inaczej niż – nie oceniać w ogóle! Jeśli wierzysz w ewangelię, musisz wiedzieć, że nie jesteśmy od oceniania („Nie sądźcie, abyście nie byli sądzeni”).

I bądź tu mądry!

Tak jak zdystansowałem się do polityki, podobnie do przekładania nauk Jezusa przez ludzi związanych z konkretnymi ruchami – tradycyjnym, postępowym, pośrednim. Próbujemy uchwycić nieuchwytne, jeden człowiek nie jest w stanie tego zrobić, a tam gdzie dwóch, tam istnieją już dwie opinie… Inny pogląd na tą sprawę to już raczej kwestia wygody i dobrego samopoczucia.

Co z naukami papieża Franciszka? Nie wiem. Gdzie jest Gandhi? Serio, skąd mam wiedzieć!?

Mam już za sobą piękny czas totalnego odurzenia Bogiem. Piękny, ale zbyt daleki od życia tu i teraz. Czekają obowiązki, z którymi trzeba będzie sobie poradzić i których nie zastąpi ciągłe gadanie o duszy. W tym wszystkim chcę jednak zachować nadzieję, dostrzegać jakieś światło – na osiedlu jest już zbyt dużo mroku. Nie chcę, jak Beksiński, widzieć w nas głównie truchła. Nie chcę oddawać duszy diabłu.

Na szczęście wszystko, co najważniejsze rozgrywa się wewnątrz. Ciekaw jednak jestem jaką formę zewnętrzną będzie miała wiara w naszej Ojczyźnie. Wiele (kryzys kapłanów, antykościelne nastawienie „zwykłych” – nie ze wspólnot, młodych itd.) wskazuje na to, że staniemy się jedną z mniejszości. Głosowanie w wyborach niby sugeruje coś innego (skojarzenie PiS=tradycyjne wartości, niestety…), lecz pozostaje pytanie o duchową formę Polaków (tu odsyłam do innych przemyśleń: http://ministerstwo-odlotow.pl/kazda-wymowka-jest-dobra/) i o to jak wytrzymamy ofensywę kulturową ateizmu przemieszanego z tym co kryje się pod nazwą New Age, a co również „rozmiękcza” chrześcijaństwo (można np. powiedzieć – i mówią tak: Gandhi nie chodził w niedzielę do kościoła, a był dobry, więc nie trzeba chodzić. Amen). To, że Polska wchodzi pod tym względem w nową erę nie budzi już chyba wątpliwości, chociaż jeszcze zwać nas można jakimś tam bastionem wiary w Europie, blisko Zachodu.

Pamiętam jak cieszyliśmy się z odsłonięcia pomnika Romana Dmowskiego, ale nic nie jest dane raz na zawsze, co udowadnia próba majstrowania przy Rondzie Dmowskiego. Denerwujące jest nie tylko robienie szumu wokół zasłużonej dla historii Polski postaci, ale także dalsze skłócanie „kobiet” z prawicą, bo właśnie taką alternatywę proponowano za Rondo Dmowskiego. Zgadzam się, że kobiety nie miały i w wielu miejscach nadal nie mają łatwo, wierzę w siłę kobiet (nie raz większą niż tzw. mężczyzn) i uwielbiam ich towarzystwo, lecz niestety trwa zmasowane szczucie ich na tradycyjne wartości, a prawa strona, niestety, zdaje się nie mieć na to sensownej, nowoczesnej odpowiedzi, albo nie potrafi jej promować. Sprawa z Rondem jest dla tego tekstu wyłącznie symboliczna, kościoły też będą chcieli przerobić – prędzej, czy później „Potencjalny Faszysta” objawi się po (rzekomo)liberalnej stronie. Jaką formę przybiorą protesty, czy będą zasadne i co na nie instytucja Kościoła? Te wszystkie sprawy jeszcze przed nami, niestety.

A zaczyna się jak zwykle od tego małego-wielkiego zwycięstwa wewnętrznego. Bez nadziei jesteśmy tylko przyszłym truchłem z obrazów Beksińskiego. Miejmy zatem nadzieję, że naprawdę ktoś jest, a bycie dobrym ma sens.

PS: Bez muzycznej przypominajki się nie obejdzie:

Show More