Koreański mistrz zen, Seung Sahn, opowiadał (spisane w „Kompas zen” str. 409/410) jak w starym katolickim klasztorze w Gethsemani (stan Kentucky) prowadził odosobnienie medytacyjne dla tamtejszych mnichów i po prostu zamieniał słowa – Budda na Bóg. Istota zen jest bowiem taka, by nie przywiązywać się do słów i pojęć, a „to” (co chce się wymedytować) jest tak nienazywalne, że powiedzieć np. „natura Buddy”, czy „natura Boga” nie ma większego znaczenia. Rzecz jasna, nietrudno się domyślić, że biorąc pod uwagę ogół wyznawców, prędzej zaakceptują taką zamianę buddyści niż katolicy. Od strony katolicyzmu bowiem „to” jest dużo precyzyjniej nazywane i konkretnie ukierunkowane („na zewnątrz”, nie tylko „do wewnątrz”). Natura Jahwe/Jezusa, przynajmniej tych biblijnych, z pewnością nie jest tym samym, co natura Buddy, nawet „tego z zen” i zastanawiam się jak Ci z Kentucky sobie to wyjaśnili. Cóż, nie wchodząc w naciągane zakłamanie i tak jestem zainteresowany buddyzmem zen jako bardzo interesującą filozofią. No i sztuki walki. To nie katolicy je stworzyli.
Ostatnio znalazłem perełkę, którą chętnie się podzielę. „Zagubione dzieci Buddy” jest długim (prawie dwie godziny) filmem dokumentalnym z 2006 roku. Dostępny z polskim lektorem między innymi na popularnej stronie cda.pl, co mam nadzieję zachęci Was do seansu.
Film kręcono w Golden Triangle, „dzikiej Tajlandii”, co nadaje klimatu, aczkolwiek mieszkańcy zapewne tak by tego nie nazwali. Trochę lat od premiery minęło, ale odbiór w moim przekonaniu jest ponadczasowy i bynajmniej nie chodzi tu o sytuację na północnej granicy Tajlandii z Laosem i Birmą. Był to ważny szlak przerzutowy narkotyków i walk między handlarzami, później także tajskim wojskiem.
Sednem „Zagubionych dzieci Buddy” jest serce i siła buddyjskiego mnicha, byłego zawodnika tajskiego boksu, miłośnika koni. Żeby w takim miejscu, przepełnionym uzależnieniem od narkotyków i handlem nimi, prowadzić działalność opartą na niesieniu dobra i pomocy, głównie dzieciom, naprawdę trzeba być człowiekiem ze stali.
Phra Khru Bah może liczyć na pomoc – zarazem ciepłej i ostrej jak on – wychowawczyni i od czasu do czasu, mieszkańców wioski. Tu jednak nie obywa się bez sprzeczek, gdzie zbiór ludzi – tam i tacy, co podsycają konflikt. Zobaczycie jednak, że mnich szybko nie zapomniał jak używa się ośmiu kończyn, a jego porywczość bynajmniej nie kojarzy się z mnisim spokojem. To bardzo specyficzne materiały i dlatego dobrze się je ogląda.
Do nowicjatu trafiają sieroty, a także dzieci, które nie mają co jeść, lub ich rodzice nie radzą sobie z wychowaniem, są uzależnieni od narkotyków. W świątyni uczą się nie tylko higieny codziennej, medytacji, punktualności, ale nawet mówić, czy chodzić. Jako, że mnich jest byłym bokserem, nie mogło zabraknąć regularnych treningów muay thai. Każdego roku organizowana jest w wiosce uroczystość na cześć przybycia mnicha, jedną z atrakcji jest turniej tajskiego boksu! Niektórzy z wychowanków zostają bokserami, inni wybierają bycie kapłanem, czy jakąś pracę. Potężna robota jest tam robiona!
Jako, że zaglądamy wgłąb obcej kultury, a nawet na jej skraj, do tego sprzed 18 lat, niektóre metody zostaną z pewnością uznane za kontrowersyjne. Phra Khru Bah robił co chciał, włącznie z tatuowaniem dzieci na całej klacie. „Od teraz będziesz jak tygrys”, heja i do przodu, a to nie film fabularny „Kickboxer” tylko prawdziwe życie.
Jeśli ktoś jest zainteresowany (dużo) spokojniejszymi i aktualniejszymi twarzami buddyzmu, mogę polecić również „Kod Buddy”. 8 odcinków dostępnych jest na aplikacji Canal+. Twórcy w każdym z nich zaglądają do innego kraju i przyglądają się tej religii od różnej, bardzo różnej strony. Na tym serialu, jeśli nie jesteś zainteresowany buddyzmem i Azją, możesz jednak kimnąć, „Zagubione dzieci Buddy” mimo wolnego rytmu zapewniają widzowi dawkę emocji.