Ministerstwo Odlotów

Fanzin o wszystkim i o niczym…

Zręczni w butach (1:1)

Bo Jołop był wyjątkowo nieatrakcyjny no i taki, jak się nazywał, ale w walce to był fajter i brudas po prostu horror szoł! i bardzo zręczny w butach – mówił Alex o swoim ziomku, a późniejszym… oprawcy. Walczące dzieciaki nie są nieatrakcyjnymi jołopami, ale już bardzo zręczne w butach i horror szoł jak najbardziej, o brajdaszkowie moi!  

Młody w pierwszej rundzie spisuje się poniżej oczekiwań. Ma może połowę swojej normalnej szybkości, wybiera złe rozwiązania taktyczne. W przerwie płacze na krzesełku, ale chyba udaje się do niego dotrzeć, bo drugą rundę – i tym samym całą walkę – wygrywa. Schodzi z maty, chcę mu przybić piątkę, ale pada na kolana przed wiaderkiem i jakiś czas próbuje rzygać. Zwisa nad wiadrem z sięgającą samego dna mazią. Stoję nad nim i nad tym wiadrem, myślę sobie: Boże, ale po chwili przypomina mi się inny cytat z „Mechanicznej”: Nie po to nas wywalili na świat, żebyśmy się zadawali z Bogiem. Wróć, kurwa, no niezupełnie…, ale w tej chwili to chyba właśnie tak. Zbieramy się obaj, przyziemnie.

Dziesięciolatek w ogromnym stresie, który jednak przełamuje i znajduje w sobie siłę, by zakończyć to wejściem do finału, a następnie złotym medalem. Co ciekawe, w finale walczy już swobodnie, widać, że puściło, odzyskał szybkość. Tym razem spokojnie i z szyderczym uśmiechem mijamy zarzygane wiaderko, 1:1.

Po wszystkim zostaje tylko radość. Z piekła do nieba, spora dawka emocji jak na małolata, duża presja, ale taki to już sport. Kupiłeś rower to pedałuj, samuraj w deszczu nie biegnie.

A mi powiększają się zakola.

Młoda wygrała pierwszą walkę na turnieju. Dotychczas pękała psychicznie i nie dokańczała ich, przegrywając przed czasem. Teraz też było blisko klęski. Wygrywała kilkunastoma punktami, ale przed końcem przeciwniczka odrobiła stratę do tylko dwóch punktów (jedno celne kopnięcie)! To tak jakby jakiś zespół piłkarski wygrywał 6:0, a w 89 minucie byłoby 6:5. Uff. Druga walka już przegrana, młoda kończy u służb medycznych z lodem na nodze i na ręce, jest cała poobijana. Na brązowy medal jednak zasłużyła, zła passa się skończyła. Sukcesik w bólach i płaczu.

Włosy coraz mocniej przesuwają mi się od strony czoła w głąb czaszki.

Siedzę na krzesełku, sekunduję im i staram się ogarnąć. Jadąc z kilkuosobową ekipą przeżywam ich stres w każdej kolejnej walce, sumę ich stresów, chociaż to oni kopią się po tyłkach. Na szczęście radość też przeżywam wielokrotnie, więc wynik brzmi 1:1, jak z wiadrem.

Czuję się z nimi związany – odradzano mi to, ale jeszcze (?) nie umiem – więc uwierzcie, że po weekendowym turnieju przydałby się kolejny weekend żeby wyciszyć emocje. „Co to za praca…” – znam ten wyraz twarzy, gdy mówię czym się zajmuję.

W szerszym kontekście nie ma jednak na co narzekać, czujemy że żyjemy, odczuwamy satysfakcję – veni, vidi, vici!

Dzieciak naciągnął sobie coś w nodze po treningu. Czekało nas ważne weekendowe wydarzenie. Mama relacjonowała mi, że wykręcił jej w domu największą awanturę jaką pamięta. Przekaz był taki – nie mam czasu na kontuzję, ustaw mi lekarzy. Jedenastolatek, który nie chce leżeć – nawet ze wszystkimi grami świata!

I o to właśnie chodziło.

Naprzód, naprzód Durango 95, bo przecież finalnie i tak w każdym momencie życia jedziemy po śmierć

Show More