Ministerstwo Odlotów

Fanzin o wszystkim i o niczym…

Pewnego razu w… polskich kinach i w Hollywood

„Pewnego razu w…” kinach sypnęło polskimi produkcjami. Niestety ilość nie znaczy jakość. Smarzowski wypuścił „Wesele”, kolejny film w najnowszej historii rodzimej kinematografii, który pokazuje Polaków jako stado antysemitów palących Żydów (których zastąpią Ukraińcy…) w szopach. Poszedłem na ten tytuł w ciemno, sądząc że to komedia o typowym chlaniu na weselach, ale chlanie nie wystarczyło panu Wojciechowi do zrównania rodaków z ziemią. Rodaków, którzy – owszem – opowiadają sobie kawały o Żydach, ale o księżach również…

Mam wrażenie, że najbliżsi palenia kogokolwiek są obecnie przeciwnicy Kościoła Katolickiego, a nie ludzie z polskiej prowincji, z których ponownie robi się bandę dzikusów. Nie mam nic przeciwko „rozliczaniu się z własną przeszłością”, o ile przy okazji nie naciąga się faktów i nie wyciąga mylnych wniosków. „Wesele” (2021) jest zwyczajnie głupie, a do tego przynudza – myśl o ewakuacji z sali kinowej towarzyszyła mi już po kilkunastu minutach, podobnie jak o rzucaniu w ekran czym popadnie (niczym Albańczycy podczas meczu z Polską), ale – cholera – lubię popcorn i nachos, a kino było dobrą wymówką.

A propos palenia w szopach. Inny Wojciech – Smuliński – wypuścił film dokumentalny „Powrót do Jedwabnego” (2021), ale nie mogę go obejrzeć za sprawą cenzury na YouTube oraz Cda. Smuliński pierdoli? To co powiedzieć o pierdoleniu Smarzowskiego…?

I wiecie co… zamiast ciągle kąpać się w tym bagnie wolę sięgnąć po coś luźniejszego, tak mam od jakiegoś czasu.

Mimo, że dwukrotnie widziałem film „Pewnego razu w Hollywood” (2019), kupiłem ten tytuł w wersji książkowej (2021). Jest to debiut Quentina Tarantino jeśli chodzi o powieść, a kto lubi „typowo męską” rozrywkę, niczego od Tarantino nie przepuszcza. Sama „typowo męska” rozrywka to oczywiście za mało, Quentin ma coś więcej, czarne poczucie humoru i przede wszystkim liczne, artystyczne nawiązania do klasyków. „Pewnego razu…” jest akurat jednym wielkim nawiązaniem do klasyków, do starego Hollywood, które – co by o nim nie mówić – jest miejscem kultowym.

O ile „Kill Bill” sięgnął do klimatów starych filmów sztuk walki, „Pewnego razu…” uczepił się westernu. Słyszałem jakieś komentarze po ostatnim filmie Quentina, że to już nie to i tym podobne bzdury – dla mnie opowieść jest zajebista, trzeba jednak poczuć to, co Tarantino chciał pokazać (miłość do kina, do tego środowiska) i dzielić z nim sentymenty do starych czasów. Oczywiście, że często jest dziwnie. Dla jednego musisz być Pan Dziwak, żeby dla drugiego być Pan Fenomen. Taka cena życia typu licentia poetica.

Nie mogło być opowieści o starym Hollywood bez Charlesa Mansona, przywódcy sekty „Rodzina”. Opowieść Tarantino oddaje jak ciekawa i specyficzna była ta dzielnica Los Angeles… Książka nie jest scenariuszem filmu, znajdziemy w niej kilka rozwiniętych wątków. Jednym z tematów kontrowersji była scena, w której Bruce Lee nie daje rady Bradowi Pittowi, czyli filmowemu Cliffowi. W książce przeczytamy o tym jakim cudem Cliff Booth dał pstryczka w nos słynnemu mistrzowi Kung Fu i kilka innych wyjaśnień – z zabiciem własnej żony na czele.

Czytało się szybko i przyjemnie. Nadchodzi zmierzch kariery filmowej Tarantino, jeśli reżyser przejdzie na pisanie powieści – będzie to moim zdaniem strzał w dziesiątkę i z pewnością będę je kupował… Przynajmniej było śmiesznie, nie to co na „Weselu”…

Show More