Ministerstwo Odlotów

Fanzin o wszystkim i o niczym…

Najgorszy i najlepszy film z Hongkongu jaki ostatnio oglądałem

Ostatnio jechałem z trzema młodymi zawodnikami na sparingi do innego miasta. Chłopaki od ósmego do dwunastego roku życia. Gadaliśmy o serialach i szybko okazało się, że są zajarani „Cobra Kai”. Nie wiem jak dziękować twórcom sequelu „Karate Kid” za przeniesienie tego klimatu w teraźniejszość, ba, uczynienie tego w taki sposób, że postaciami i fabułą jarają się współczesne ośmiolatki (ksywa ode mnie: tik-toki). Przed „sparingami na poważnie” bawili się na korytarzu w „styl żurawia”. Wiele mówimy o tym, że młodzi nie poczują klimatów z dawnych lat, a tu widziałem, że coś poczuli. Dla mnie jednak „Cobra Kai”, mimo że przyjemny, to ciągle nie to samo, co filmy z minionego wieku, chociaż nie zawsze w poszukiwaniach klasyków trafi się dobrze… Regularnie, co jakiś czas (powraca falami) katuje stare filmy, na przemian zachodnie i dalekowschodnie, a wy macie tego pecha, że muszę się tym z kimś podzielić.

Prywatny kandydat na najgorszy film azjatycki z motywem sztuk walki wybrany! To „Droga Zen” z 1971 roku. Wiadomo, że w produkcjach z Hongkongu prawa fizyki nie istnieją, a mistrzowie biegają po sufitach, mimo to filmy mają swój urok, niepowtarzalny klimat. Przede wszystkim zdjęcia i obcowanie z obcą kulturą, która dla mnie – jako związanego ze sztukami walki z Dalekiego Wschodu od małego dziecka – zawsze miała w sobie coś pociągającego. W krytyce „Drogi Zen” nie chodzi zatem o ogólną specyfikę chińskiego kina Kung Fu, ale o kiepską fabułę, brak głębi, humoru, brak czegokolwiek, może poza niektórymi zdjęciami.

Sam nie wierzę, że wytrwałem ponad trzy godziny, by to odhaczyć. Dziwi wysoka ocena na popularnym Filmwebie, a także fakt, że „Dotyk Zen” jako jeden z pierwszych filmów w języku chińskim zyskał uznanie na międzynarodowym festiwalu filmowym (Grand Prix w Cannes’1975). Niby ładnie, pięknie, że możemy być w chińskiej baśni przez ponad trzy godziny (w 1975 to była nowość, jedyne wytłumaczenie uznania…?), ale tu nawet sceny walk są, jak na Hongkong, kiepskie, a momentami wywołują śmiech politowania.

A zapowiadało się nawet ciekawie – Ku Shen Chai jest skromnym artystą żyjącym wraz z matką w niewielkiej, popadającej w ruinę posiadłości. Jest trochę ciapowaty i mama boi się, że syn nigdy się nie ożeni. Pewnego dnia wszystko się zmienia – w jego pracowni zjawia się tajemniczy przybysz, zaś sąsiedni dwór, uważany za nawiedzony przez duchy, okazuje się być zamieszkany przez piękną dziewczynę, mistrzynię sztuk walki, z którą natychmiast chce swatać Ku Shen Chai’a jego mama. Wkrótce odkryje, że nowa sąsiadka jest zbiegiem poszukiwanym w całym kraju. A później? Kolejne sceny i postacie wyskakują nie do końca wiadomo skąd. Zadziwiające, że powstała nawet książka analizująca ten film! W porządku – jest postać, która bez przemocy rozgrywa grę po swojemu, jakieś ukryte znaczenia, ale to trochę mało. Jeśli chcecie obejrzeć całą chińską klasykę z tamtych lat, trzeba znać, ale wydaje mi się, że szybko o „Dotyku Zen” zapomnicie. To raczej zły dotyk Chin…

By zmazać to wrażenie, sięgnąłem po „Żelazną Małpę”, coś nowszego, bo z 1993 roku. Tu nikt nie udawał, że wszystko jest na serio i prócz pięknej scenerii i odjechanych walk, w najlepszym chińskim tego słowa znaczeniu, otrzymaliśmy dawkę specyficznego humoru Made In Hongkong. Tytułowa Żelazna Małpa jest superbohaterem, coś jak chiński Zorro, albo nawet Robin Hood, bo zabiera bogatym i rozdaje biednym. Oczywiście jest poszukiwany listem gończym i… tak się kręci ta piękna, beztroska historia, w której jedną z głównych ról odgrywa znany m.in. z serii „Ip Man” Donnie Yen. Tego oczekuję od filmów Kung Fu: albo mnisiej głębi, albo dobrej rozrywki. „Żelazna Małpa” zapewnia to drugie, a „Dotyk Zen” – moim zdaniem – nic…

Mimo wszystko sprawdzajcie dalekowschodnie tytuły, bo nawet „Dotyk Zen” jest lepszy niż niejeden nowy zachodni serial „o tym co zawsze”… A jeśli szukacie spójniejszego filmu o zen i przede wszystkim takiego, w którym otrzymacie to, co sugeruje tytuł, polecam… „Zen” (2009), ale to już inny, japoński, temat…

Show More