Ministerstwo Odlotów

Fanzin o wszystkim i o niczym…

Józio

Kilka-dobrych-naście lat wstecz pracuję na budowie – na wiosce, do której codziennie dojeżdżam PKSem. Na 7:00 do pracy. Józek to stróż na owej budowie, który obok powstającego domu bogacza – mieszka w przyczepie kampingowej, a raczej w tym co z niej pozostało.

Przekraczam jedną z bram piekieł, a więc „bramę” typowej polskiej budowy, a tam pod budą Józia stoi oparty rower. Czyli dyma Ewkę… Jako, że z Józia lubiłem żartować – idę specjalnie pod drzwi, pukam i wołam, że chcę czajnik.

Nie teraz kurwaaa – wołał zajechany Józio, a „ex przyczepa” aż się trzęsła. Ewa nie wyła, nie ten etap w jej życiu, gdy jeszcze czuła. W jodze jest ponoć taka forma „powitanie słońca” – cóż, Józio preferował nieco inne powitania.

Ale Józek, tylko czajnik daj…

Czy ty, kurwa, nie rozumiesz, co tu się dzieje… sadził tego typu teksty, gotów wyskoczyć z fiutem na wierzchu.

No dobra, niech się bawi ten Józio …

Idę bez czajnika do powstającego – za naszą sprawą – domu, przy którym stoi otwarty garaż. W garażu śpi na styropianach najebany mąż Ewki. Typowa wiejsko-menelska telenowela. Małżeństwo żuli przychodzi nocą do stróża, bo postawi chlanie za wypłatę, którą zresztą posiada góra przez jeden, dwa dni, a jak już się najebią, mężowi-alkoholikowi jest wszystko jedno, co dalej.

Cztery pokoje, cztery pokoje – pokażę wszystko wam, póki jeszcze prosto stoję… Józio, gdy już podymał, pokazywał mi pokoje do roboty i tyle było z jego misji przez większość tygodnia. Lubiłem gościa…, był mądry, tyle że – niestety, zdarza się – miał słabość do bab (już wiecie, że z wiekiem obniżał standardy) i do alkoholu, więc życie się w pewnym momencie skomplikowało.

Po czasie, jak już chata była bardziej wykończona – Józio przeniósł się z przyczepy do jednego z pokojów. Żeby było śmieszniej – pokój obok (brak drzwi) mieszkał inny robotnik, który właśnie przyjechał na fuchę z innej, dalekiej wioski. Rzecz jasna, Józia i nowego kolegę połączyła wódka… i Ewka.

Na początku było zajebiście, jednak sprytny Józio współlokatora nam zdemoralizował i kolega też się stoczył. Na początku wracał do rodziny w weekendy, ale po szkole melanżu u Józia przestał, bo i trochę wstyd, kiedy zamiast na jedzenie dla dziecka i na rachunki dla żony poszło na wódkę i grille. Nie miał z czym jechać – po prostu.

Telenowela wiejsko-menelska jeszcze się pogłębiła, bo teraz rower Ewki nie był parkowany pod przyczepą tylko pokój obok spragnionego kolegi Józia. A Józio robił z Ewką swoje, nie chcąc się dzielić. Ewa nadal nie krzyczała, ale kanapa się trzęsła, Józio sapał. Potem zrelaksowany włączał na cały regulator The Rolling Stones i inne takie. Mężczyzna – zwycięzca, tak w tej chwili to też Józek! Co ciekawe – Ewa była na tyle kulturalną kurwą, że kurwiła się z jednym. Przynajmniej na tej budowie, co doprowadzało współlokatora Józka do szału. Idę do roboty, a tu od rana jazda, pierdolony dom wariatów żyjących w alkoholowym „Matrixie”.

W końcu stamtąd uciekłem.

Mimo wszystko mam nadzieję, że Józiowi się polepszyło i jest jeszcze w stanie czytać książki historyczne, które łykał w rzadkich momentach trzeźwości. Dzisiaj pewnie nadal mieszka tam mój były szef, który być może nie do końca wie, że śpi na menelskim burdelu, a wioska pamięta, gdzie bywało grubo.

Opisałem oczywiście tylko wierzchołek góry lodowej tragi-wesołego miasteczka zwanego typową wiejską budową…

(Jest to mój stary tekst po małych poprawkach) 

Show More