Tematu wirusa w mediach już prawie nie ma. Pozostały po nim jednostki – w tym młode – przechadzające przez miasta w maskach. Tokyo w Warszawie. Zagrożenie wybuchem. Czegoś nieokreślonego, epidemii, wojny… Coś od kilku lat wisi nad naszymi głowami, niczym w „Stranger Things”. Wzmożony niepokój. Przemykam między tym wszystkim, mijam póki mnie nie dopadnie.
Za daleko od słońca – wkurwiona Polska i jej puste kieszenie, nawijał Hades na swojej najlepszej płycie „Czasoprzestrzeń” (2014). Zdecydowanie za daleko od słońca. Czasem wyjeżdżam stąd na chwilę…
Byłem niedawno na meczu LaLiga, na Elche CF. Padło na spotkanie z Realem mającym swą siedzibę na wyspie Majorka. Hiszpania słynie z piłki na wysokim poziomie, z przyzwoitej bądź bardzo dobrej liczby piknikowych fanów i z garstek fanatyków. Taki też zastałem obrazek 16 kwietnia.
Młynek gospodarzy liczył kilkudziesięciu fanów wyposażonych w transparenty na dwóch kijach. Na stadionie Elche pojawiło się także kilkudziesięciu wyspiarzy, byłem bardzo daleko od nich, dlatego trudno ocenić skład, ale raczej piknikowy. Coś tam pośpiewali, równolegle do niekorzystnego wyniku siedli na dupach. Widzów tymczasem całe multum, prawie pełen stadion, który często włączał się do dopingu. Muszą nosić maseczki na stadionach, ale większość je ściąga.
Przejebane tam mają. Kupiłem bilet obok młynka, do którego przed pierwszym gwizdkiem weszła policja, przeszukując flagi, bęben, patrząc pod krzesełka. Do sektora dopingujących wchodzi się przez osobne bramki, które uchyla ochrona! Cóż jednak może im zrobić tych kilku chuliganów z wilczymi hakami na łapach? Takie właśnie jednostki tworzyły młynek Elche – starzy skini, kilku fanów stylu casuals, a także (najwięcej) zwyczajni fanatycy. Ekipa niegroźna nawet z perspektywy dobrego polskiego fan clubu. Przyjrzałem się towarzystwu i poszedłem popatrzeć na mecz z różnych perspektyw, bo miejsca na krzesełkach nie są tam na szczęście ściśle pilnowane – przynajmniej za bramką, gdzie zabuliłem 25 euro (były też bilety po 10, bez problemu do kupienia w kasach).
Meczyk zajebisty, 3:0 dla gospodarzy, a więc i trzy wybuchy radości. Parady, poprzeczki. Stałem kilka metrów od rogu, do którego podbiegł strzelec bramki ze swoją cieszynką, wraz z eksplozją na stadionie, dało to pożądane wrażenie turystyczne – małe ciarki, heh.
Było fajnie, tym bardziej zważywszy na fakt, że niczego szczególnego się po meczu w Elche nie spodziewałem. Byłem nawet nieco zaskoczony tak wysoką frekwencją, graffiti na stadionie, ujrzeniem subkulturowych dinozaurów.
A 19 minut od stadionu Elche plaża w Alicante, palmy i 23 stopnie w kwietniu… Ludzie żyją tam na ulicy, więcej uśmiechu – to jasne, bo więcej tam słońca… Jeśli będziecie odpoczywać w pobliżu – skorzystajcie też z możliwości zobaczenia LaLiga na żywo.