Za dzieciaka dziwiłem się tacie, że potrafi tak nagle zasnąć przed telewizorem. Siedział w fotelu z – kultowym – „zasłużonym browarem (lub pięcioma) po pracy”, chwilę zagapiłem się na porywające widowisko jakim była reprezentacja Janusza Wójcika, a ten już chrapał.
Dziś sam budzę się o 3:00 z włączonym telewizorem, resztkami fistaszków, paluszków na klacie. Kark boli, podnoszę dupę i chwiejnym krokiem udaję się zaspany na wiecznie ostatniego peta elektrycznego. Mała kręci się w łóżeczku, robię mleko. Niedługo chyba zacznę oglądać NBA (obejrzałem cały Netflix), bo tryb zmienił się na nocny, właściwie sam do końca nie wiem jaki jest dzień, heh.
Na szczęście widziałem z kim się żenię, więc kariera meczowa i rozrywkowa nie jest zakończona. Resetuję się bez groźby rozwodu. Niedawno po raz pierwszy byłem na stand-upie. Ciekawa, współczesna forma knajpiano-artystyczna, kojarzy się ze Stanami ze starych filmów i tymi wszystkimi jazzami, bluesami w niewielkich knajpach. Ktoś z tłumu puszcza głupie teksty, ludzie przychodzą złapać oddech, piją, ale między wierszami pojawiają się sprawy ważne. Komentarz społeczno-polityczny bez cenzury, zbyt często skręcający w skrajny liberalizm, ale to przecież nie wina stand-upu jako takiego, wielu ludzi po prostu lubi modny bunt, lub nie potrafi wymyślić czegoś naprawdę świeżego w kwestii tematu. Jak najostrzej o seksie i polityce, czasem to przykre.
Podobnych stand-upów w jednym mieście odbywa się nawet po kilka tego samego weekendu. Jadący po bandzie humor podkopuje społeczeństwo, ciekawe, czy taki PiS zdaje sobie sprawę ze skali pocisku jaki na okrągło spada na „Partię” w miejskich knajpach, halach? Dostaje się także religii. Mam tylko nadzieję, że Bóg będzie miał większą cierpliwość wobec wątpiących niż to wynika z Pisma, bo sam musi przyznać, że zwątpić dziś łatwo. Coraz trudniej dziwić się współczesnemu Tomaszowi. Nie tłumaczę się – po prostu Tomasz nie miał dostępu do sieci i abonamentu w księgarni. Nawet komik przyznał jednak, że jeśli Bóg istnieje, to mamy przejebane. Fakt. Memento Mori.
Są też tacy stand-uperzy, którzy piszą powieści. Łyknąłem „Grube wióry” (2020) i „Ostatni śnieg” (2022) Rafała Paczesia, muszę przyznać, że obie są lekkimi i jakże prawdziwymi historiami o życiu szaraków w tzw. polskim kapitalizmie. Różne osoby mogą ciekawie opowiedzieć o Polsce, nie tylko Zbigniew Rybak, którego książkę zamówiłem w pre-orderze i aktualnie czekam. „Chłopcy z Łazienkowskiej” (2022) oczywiście przeczytani i była to fascynująca lektura!
Wracając do stand-upu. Bawiłem się dobrze, bo najważniejsza jest mimo wszystko wolność słowa. Od wychowania są rodzice, dopiero później kultura (w tym kultura popularna). Obejrzałem nagrodzony holenderski film „Layla M.” (2016) o młodej holenderce marokańskiego pochodzenia, fance… piłki nożnej, która radykalizuje się i ucieka z ukochanym na Bliski Wschód, by pomóc swoim braciom i siostrom muzułmanom w walce. Ciekawe, bo jako toksyczne środowisko będące zagrożeniem dla zbuntowanych nastolatków przedstawiony jest radykalny Islam, nie zaś grupka nazi-skinheadów. Zważywszy na fakt, iż po Netflixie śmiga również film z Niemiec, o radykalizującym się lewactwie, można wypowiedzieć szydercze „wooow” – w końcu stawiają jakieś znaki równości. „Layla M.” to punkt widzenia nakręconej małolatki, której wystarczy byle pretekst do wzniecenia buntu, a takie osoby są zawsze mile widziane w każdej z politycznych stron. Potrzebne chociażby na demonstracje, w których mieszkanka Amsterdamu również bierze udział. Niby nic odkrywczego, ale polecam ten film wraz z pytaniem o to jak młoda muzułmanka w burce ma się asymilować w europejskiej szkole bez szkody dla wolności, z której… korzystają również stand-uperzy?
Tutaj mój chaotyczny tekst się zapętla, więc postawię kropkę.