Angielskie powiedzonko głosi, że dżentelmen bierze się tylko za przegrane sprawy, a kondycja moralna Europy z pewnością taką jest. Jakub Żulczyk pisał kiedyś o swojej wizycie w Watykanie, że musiał włączyć black metal na słuchawkach, bo czuł, że jest w miejscu, które reprezentuje zło i tak kojarzy kościoły od zawsze. Mam dokładnie odwrotnie. W kościele oddycham, pewnie dlatego, że kojarzy mi się z ciałem Chrystusa i z Jego naukami, świętymi – to dla mnie ciągle miejsce ducha. W tym miejscu ducha coraz częściej zaniżam średnią wieku, mimo wszystkich akcji nowej ewangelizacji, spędów, w osiedlowych parafiach widać przegrane proporcje. Wiara i związany z nią świat jest w dołku. O tym pisze w swojej nowej książce „Dół” Waldemar Łysiak.
Mam wrażenie, że Łysiak już nic nowego nie powie, odgrzewa na (jak zwykle ładnych) kartkach wydawnictwa Nobilis swoje tradycyjne poglądy, nadal ciężko się z nim nie zgodzić, ale jest to coraz mniej świeże, atrakcyjne. Będę wspierał kupnem tego pisarza, bo jako jeden z pierwszych przemówił do mnie w ważnych kwestiach, inspirował, nawet nawracał. Mam dług, ale Łysiak już raczej odcina kupony, średnia była zarówno biografia (jako stały czytelnik wyczuwam tam 100% Waldka, 0% Sławomira Gralki, czytało się jak wystawiony samemu sobie pomnik) jak i „Dół”. No, chyba że ktoś Łysiaka w ogóle nie zna, albo chce sobie odświeżyć dżentelmeńskie podejście do przegranych spraw.
Książkę zabrałem na wakacje do Chorwacji, czułem, że w miejscu pełnym golasów na publicznych plażach przyda się solidna dawka konserwatyzmu. Z góry na Makarską ciągle zerkają trzy krzyże umiejscowione na jednym ze szczytów (fotka niżej), krzyże wiszą nawet w niektórych barach, ale czuć to co wszędzie – odejście społeczeństwa od wiary. Przy miejscowości znajduje się sanktuarium, ale prócz takich jednostek jak piszący ten tekst, odwiedzają je raczej autokary turystów zmierzających do pobliskiego (ponad godzina drogi), bośniackiego Medziugorie.
Łysiak wykłada nam jak polityczna poprawność zajmuje, niekiedy wraz z… Islamem miejsce chrześcijaństwa, zastanawiając się dlaczego odbywa się to z taką łatwością. Oczywiście, lewactwo na uniwersytetach, w mediach, w nowej pseudo sztuce, ale spojrzałbym przede wszystkim w lustro. Europejczycy oddają swoją wiarę, bo jest nią głównie z zewnątrz, to budynki i rodzinna tradycja, nie zaś żywa relacja z Bogiem i zabieganie o sprawy ducha. Ilu ludzi ze wspomnianych barów z krzyżem zaczyna dzień na kolanach?
Wiem, nie jest łatwo być „dżentelmenem z przegranej sprawy”, znam ten wzrok na wyjazdach zawodowych (pracuję z ludźmi), tudzież towarzyskich, kiedy powiem, że idę się pomodlić, czy coś w tym stylu. Ludzie chyba w ogóle boją się zostać sami ze sobą (nie mówiąc o nawiązywaniu relacji z Bogiem, prędzej uwierzą, że kosmici zbudowali piramidy), uznają to za porażkę. Słyszałem już gadanie za plecami, że siedząc sam wyglądam jak debil (osoba to mówiąca bez towarzystwa musi usychać, bać się… smutne), a iść poczytać, to – cytuję – zboczenie. Zboczeniec z książką, a co jeszcze z książką o Bogu… Nie ma co się żalić, wiecie jak jest. Pozwolę sobie dodać otuchy – trzeba mieć jaja, by się w tym nie złamać, szczególnie w ostatnich latach, a jest coraz gorzej i Łysiak też kilka nowych odniesień dodał.
„Dół” broni starej Europy. Szuka źródeł rozkładu, zaczynając od lewactwa w polityce, poprzez promocję rozwiązłości seksualnej, walkę z Kościołem, upadek sztuki [strona 233: (…) Jeśli chodzi o malarstwo to symboliczną stała się inicjatywa niemieckiego kolekcjonera Bereda H. Feddersena, który wystawił we frankfurckiej galerii płótna zabazgrane przez szympansicę z ZOO, głosząc, że eksponuje dzieła młodej japońskiej artystki, a prawdę ujawnił dopiero wówczas, kiedy krytycy sztuki opublikowali entuzjastycznie, pełne finezyjnych rozważań recenzje tych bohomazów (…)], głupotę człowieka i fałszowanie historii. Rozdziały są bogato ilustrowane. Na szczęście wspomina o ostatnich aferach w Kościele, ale słusznie uważa je za jedynie częściowy powód kryzysu, gwóźdź do trumny, która od dawna jest zbijana przez wojujących ateistów wszelkiej maści.
Najlepiej, by książka ta trafiła do osób, które w ogóle nie zauważają rozkładu – perspektywa autora mogłaby co nieco rozjaśnić. Tylko co zrobić żeby ludzie po takie tytuły sięgali?