Wróciłem wtedy z koncertu Fisz Emade Tworzywo („Ballady i protesty”), oczywiście podekscytowany, bo Tworzywo na żywo to jest coś co „trzeba przeżyć żeby to zrozumieć, żeby w to uwierzyć” i nie mogłem zasnąć. Grzebiąc po netflixach naciąłem się na nagradzany film z Indii „The Disciple” („Uczeń”) z 2020 roku. Zgarnął on m.in. Złotego Lwa na Festiwalu w Wenecji za najlepszy scenariusz, a odbierał go… Polak, Michał Sobociński, odpowiedzialny za zdjęcia do tego filmu!
Główny bohater – Sharad Nerulkar – uczy się śpiewać klasyczną indyjską muzykę u swojego guru, legendarnego wokalisty tego gatunku. Nie idzie mu najlepiej, ale nie poddaje się. Mobilizują go między innymi słuchane na słuchawkach nauki Maai, mistrzyni-ascetki, która „śpiewała tylko dla swojego guru i dla boga, nie zważając na karierę i sponsorów”. Ponadto Sharad stara się spełnić ambicje zmarłego ojca, który od dzieciństwa stanowczo popychał go w tym właśnie kierunku, kosztem beztroskiego dzieciństwa.
Wiem, co sobie pomyślicie – Indie (= klimaty Bollywood)… nudy. Nic z tych rzeczy! Jest to jeden z lepiej zrobionych filmów jakie widziałem w ostatnim czasie, jedna z perełek, dla których opłacam co miesiąc Netflix.
Piękna jest tu nie tylko sama muzyka, ale przede wszystkim sposób ukazania jak artyści nią żyją, od sposobu wypowiadania się o niej po gestykulację w trakcie sesji. Wpadają w trans. Piękne są zdjęcia Sobocińskiego – po raz kolejny „przegrany” na konkursie muzycznym chłopak wraca do domu motorem, w tle indyjskie miasto, a za podkład do tej sceny służą wspomniane antykomercyjne cytaty mistrzyni. Inspirujące, ale jak się okaże – to wszystko ma swoje drugie dno.
Czy wystarczy Sharadowi wytrwałości, kiedy wszyscy dookoła go krytykują? Chłopak ma już dwadzieścia parę lat, a mama sugeruje mu, by poświęcił się pracy, czemuś co przyniesie dochód. Co wygra, sztuka, czy życie? Czy autorytety są takie jakie się początkowo wydają…, nieskazitelne, czyste? Gdy mija młodzieńczy entuzjazm i fascynacje, którym poświęciliśmy życie, możemy obudzić się samotni…
Twórcom udało się stworzyć niepowtarzalny klimat tego dzieła, ale nie wszyscy będą dobrze się bawić (może stąd zbyt niska ocena na filmwebie…, gdzie wrażliwość oceniających?) – polecam przede wszystkim fanatykom muzyki, wrażliwym na sztukę, a konkretnie na sam akt twórczy i rozterki z tym związane. Kiedy warto w to iść, a kiedy trzeba „wydorośleć”?
Niezainteresowani artyzmem mogą powiedzieć, że emocji w tym filmie jak na grzybach i wyłączyć po kilkunastu minutach, o ile w ogóle przetrwają otwierający go koncert klasycznego śpiewu, który we mnie wywołał ciarki… Podobnie wiodący przekaz, mówiący z jednej strony o tym, że nie można robić sztuki dla pieniędzy, z drugiej opowiadający o różnicach między prawdą, a złudzeniem, między marzeniami, a rzeczywistością…
Czuję się dociśnięty jak toster (Fisz).