Sen.
Pod drzwiami domu stoi ogromny karton po nowych krzesłach, w nim wory ze śmieciami, obok opakowanie po karmie dla psów w rozmiarze XXL. Słyszę mocne pukanie. Spoglądam przez wizjer – stara sąsiadka, szczupła, niska, w okularach. Otwieram, a ta pruje się, że znowu zaśmiecam piętro. Gotuje się we mnie i sam nie wiem czy jeszcze we śnie, czy już na jawie mówię przez zaciśnięte zęby o ty suko.
Dzidzia nie śpi, ale też nie ryczy, więc mam czas na kibel i włączenie ekspresu do kawy, zanim wezmę się za podgrzewanie mleczka.
Sen 2.
Odpoczywam w kurorcie, pełna od ludzi i parawanów, szeroka plaża. Jest gorąco, ale tak, że nie przeszkadza, nie czuję nadmiernego pocenia się. Przepełnia mnie szczęście, ale jeżdżę motorówką, wieziony przez różnych ludzi, zazwyczaj kobiety, na bezludną wyspę, oddaloną jedynie dziesięć minut od kurortu.
Co łączy oba te sny? Chcę wyjść, wyjechać. To moje życie – na walizkach. Tłum i samotność w idealnych proporcjach.
Stadion jest jednym z miejsc hałasu i tłumu, który toleruję, pełną plażą, ale wolną od marudzących starych bab.
Piłka to nasz sport narodowy, jak dla Czechów hokej (to głównie on leci tam w pubach). Przykładowo moje dzieciaki (chłopięca część) – mimo, że trenują inny sport – podczas obozowych posiłków fanatycznie rozmawiają o futbolu. Kto ulubiony w Anglii, Hiszpanii, a nawet we Francji (i to wcale nie PSG). Grają w FIFĘ. Są przyszłymi piknikami, albo kibolami. Standard – dlatego narodowy. My siedzimy z trenerami po nocach i oglądamy – nawet nie pornole – mecze… Piłkarskie, ewentualnie kosza.
Sztuką kontroli jest rezygnowanie z kontroli. Mistrzostwo przez nieopanowanie (sztuka Wu Wei, ale… czy również nie prawdziwe chrześcijaństwo?) – taką zasadę panowania nad piłką wyznają od dawna rodzimi piłkarze, nie ma zatem co wypatrywać wiosennych fajerwerków. Byłoby to głupie niczym policjant bawiący się ukraińskim granatnikiem (?) na komendzie. Wybuch „piro” na komisariacie vs mobilizacja ogromnych sił do walki z odpalaniem rac, mających uświetnić widowisko sportowe (pod chmurką).
Tak, może i lekko naciągnięte, ale też symboliczne. Taki jest świat – pojebany, zostałem więc pojebem na własnych warunkach.
W każdym razie, wiemy na jakie fajerwerki z pewnością (nie)można liczyć w kolejnej rundzie, na jakie „musimy spoglądać na Zachód”. Owszem, w lidze czasem im się zachce i porwą tłum, ale potem przychodzi lato i Europa, w której możemy realnie liczyć na – może – kilka udanych rund podczas… całego naszego życia, a Milan i Inter pozostają niedoścignięte. Mimo to, niczym Kazik, ponownie zaśpiewamy Los się musi odmienić…, mając do dyspozycji coś cenniejszego – atmosferę wokoło futbolową. Nawet jeśli słabo grają, ultrasi mogą uratować wieczór, na co nie ma szans „nawet” w Madrycie.
Graj zatem polska ligo (z „gigantem Rakowem”, który odjechał reszcie…), bo jak widzisz – jesteś dla nas poezją.