„Pod kołami” to historia Hansa Giebenratha, który jest wychowywany przez ojca w niewielkiej miejscowości. Zarówno ojciec jak i mieszkańcy wspierają młodzieńca w egzaminie, który ma przed Hansem otworzyć drzwi do seminarium, a ono do szanowanej (ówcześnie – powieść powstała w 1906 roku) posadki. Chłopak ma dopiero odkryć, że istnieje inne życie niż to narzucone mu przez innych. Oczywiście dorośli nie zaakceptują zmiany w jego światopoglądzie. Ta prosta fabuła sprawia, że wielu może się z Hansem utożsamić, lub zna podobne przypadki ze swojego otoczenia. Tu, w Polsce, w 2021 roku.
„Pod kołami” jest opowieścią o utraconej młodości, która przeminęła, przerwana przez ambicje dorosłych. W książce dostało się systemowi edukacji, czytając tą spowiedź Hermanna Hesse (na zdjęciu wyżej) odnosimy wrażenie, że historia pasuje do każdych czasów. Nakłada się na młodych ciężar (bo przecież „są nadzieją”), który latami muszą dźwigać.
Jako trenerowi, a więc pewnemu typowi wychowawcy (z ambicjami) trudno jest mi to jednoznacznie ocenić, bo często nakazy pomagają małoletnim, przecież nie idą do podstawówki z własnej woli. Tylko – i tu cała sztuka – jako osoby dorosłe powinniśmy mieć w sobie mądrość rozpoznania, kiedy dziecko chociaż trochę chce (iść w coś dalej), kiedy proponowany świat przyjmuje za swój, a kiedy się w nim ewidentnie dusi i zaczyna umierać za życia. Kiedy po latach dzieci odkryją, że spełniały wyłącznie ambicje rodziców, mogą poczuć się strasznie puste, jakby bez własnej duszy, ze straconym czasem i o tym właśnie opowiada „Pod kołami”.
Szybka, bardzo dobrze napisana powieść, pięknie wydana przez Media Rodzina. Hesse leży wszędzie – z empikami na czele – więc jeśli szybko chcecie literaturę piękną na najwyższym poziomie, wiecie o jakie nazwisko pytać.