Bycie w społeczeństwie wymusza pewne dostosowanie – zawsze, no chyba, że dostosowują się do ciebie. Obecnie – od dłuższego czasu – bywam w mniejszości. Jednoosobowe crew (Piernikowski [1]).
Kulturka taka, że sam już nie wiesz, co zrobić dla innych osób ze swojego stolika. Polać im zupy? Inni polewali. Przynieść im szklanki? Może herbaty do szklanek? Kurcze, jeszcze kulturalniej byłoby każdemu nasypać cukru, tylko ile łyżeczek? Pokroić…, nie wiem co jeszcze, może od razu zjeść i puścić za wszystkich bąka?
Jak zwykle jestem zdezorientowany przy pierdołach, w tym przypadku chyba dlatego, że jako kilkuletni chłopiec zaingerowałem w żarcie mamy i dostałem – zamiast pochwały – w pysk. Wychowanie w stylu lata ’90te, standard, codzienność. A może to przez smarowanie z kumplami chleba mielonką nożem sprężynowym za małolata?
Co zatem jest kulturalne, a co nie, przecież mówili, że mama kulturalna? Mi imponowała osiedlowa, kibolska prostota i bezpośredniość. Kuuulturka – się mówiło. Na klatce schodowej sobie polewaliśmy, fakt, ale bez przesady.
Najlepiej człowiek czuje się wśród samych swoich, gdzie wszystko jest jasne – nie, mama już od dawna do nich nie należy, niestety. Stosunki, że tak powiem, oficjalne. Może więc było normalnie, miło z tym całym usługiwaniem sobie, a to ja wyssałem pewnego rodzaju zgryźliwość z mlekiem matki?
Walczę ze sobą, polewam zupy towarzyszom. Smacznego. Nie wiem, czy szczerze, bo już przerabiałem dzisiaj wrogu wczoraj bracie, sam przy tym nie będąc bez winy.
Co to za cholerny patogen? Piekło jest w nas (Majka Jeżowska [2]). We mnie. Nie wywalę skurwielka, wewnętrznych natręctw, stadionowego czarnego humoru i darcia ryja w każdych sytuacjach, które wyprowadzą mnie z równowagi, nawet najbardziej niestosownych. Palenia mostów.
Pytam sam siebie, czy nawet jebana kolacja musi zamieniać się w pseudo-filozofię, mielenie? Tak bym chciał to wyciszyć, ale naiwność jest już czymś zarezerwowanym dla mojej córki, nie dla mnie. Będę zazdrościł.
Chyba, że to ona będzie moim cudotwórcą. Potrzebuję nowego bodźca w tej walce. Ale walczę, zmagam się, nie poddaję. „Bądź człowiekiem”! Jak jest ładnie to nie trzeba psuć…
Dzisiaj idę na koncert (nie, nie Majki) odpłynąć. Wyciągam płyty tej kapeli, oglądam książeczki, wącham, wreszcie słucham. Teraz widzę i wreszcie „wiem”! Pośród nut, dymu powraca równowaga. Dźwięki i słowa poety pozwalają wytłumaczyć sobie duże i małe sprawy.
Nalewanie zupy, Putina, to że zostanę ojcem… Pojebane. Ale ze sztuką znośne, często nawet piękne.
Na widowni widzę ex podopiecznego, teraz ewidentnie nie uprawia nie tylko sportów walki, ale sportu w ogóle. Grubasek. Oczy jak pięć złotych wpatrzone w scenę, wygląda to na niezłe piguły, w każdym razie on mnie nie zauważa, przetwarza treść i dźwięk na swój sposób. Leczy się teraz, nabiera sił. Dredy na głowie. Mieszka sam, rodzice nie zaakceptowali klimatu w jaki poszedł, wyprowadził się tuż po osiemnastce. Zupełnie jak ja, chociaż z innych powodów.
Muzyka jest o nas (Tworzywo [3])… Za błędy nasze i naszych rodziców!
[1]
[2] Pozwólcie, że wrzucę kawałek PRO8L3MU:
[3]