Na platformę Netflix, prócz współczesnej popeliny, wjeżdżają często godne odkopania klasyki. Znajdziecie tam m.in. „They Live” z 1988, jeśli nie widzieliście – już wiecie co oglądać po tym jak już biało-czerwoni rozgromią reprezentację Hiszpanii. No co… dobry kicz nie jest zły…, wiedział o tym nawet sam Q. Tarantino… Scenariusz „Oni żyją” jest dość płaski, a niektóre sceny i dialogi wręcz zabawne, ale i tak film ma rzesze fanów, można nawet zwać go kultowym, a co najważniejsze – „They live” niesie ze sobą przekaz. Przekaz, który wtedy jeszcze nie był tak codzienny.
Główny bohater grany przez… zapaśnika – Nada, znajduje ciemne okulary, przez które widzi świat takim jakim faktycznie jest, a okazuje się on być jedną wielką manipulacją i to nie z tej ziemi. Zamiast gazet, bilbordów, wiadomości telewizyjnych dzięki okularom Nad widzi prawdziwą treść, którą próbuje się przemycić, instrukcję jak czytać propagandę – namawianie do kupna, do niemyślenia itd. Ludzi odpowiedzialnych za ten światowy spisek widzi jako postacie żywcem wyjęte z horrorów.
Twórcą niezwykłych okularów jest ruch oporu, który ukrywa się w kościele położonym naprzeciwko obozu bezdomnych, gdzie zamieszkuje Nad. Likwidacja owego obozowiska przez policję również jest warta uwagi – Carpanter pokazuje nam służby jako bezwzględne w swych działaniach zbrojne ramię niepochodzącej z ziemi władzy. A, że nasz bohater to taki trochę Rambo, heh, nie zamierza stać bezczynnie… i zaczyna się jatka.
Ten film to gratka dla miłośników teorii spiskowych, ciekawe ile z nich sam zainspirował? Przecież lata później, już w erze YouTuba, podsuwano nam pod nos filmy „dokumentalne”, sugerujące, że Bush i inni to kosmici – Reptilianie. Szkoda, że rozkminianie spisków idzie w tak karykaturalną stronę, bo John Carpenter (on też opierał się na innych, wcześniejszych pomysłach) w rozrywkowy sposób podsunął światu refleksję – nie wierzcie we wszystko, co wam się wciska!
„They Live” tylko umocnił mnie w tym, by iść swoją drogą i nie przejmować się chęcią życia „jak w reklamie”… Tak jak w muzyce sampel Roberta Milesa z „Children” jest niczym rzucenie uczucia w przestrzeń, uchwycenie emocji przez twórcę, tak też podchodzę do chwil z dzieciakami na sali. Prowadzenie klubu, przekazywanie sztuki (walki) jest jak poezja, pewnie dlatego to miejsce i ludzie zostali nietknięci nawet przez covidovą pandemię. To co prawdziwe musi przetrwać. „Ze swoim podejściem nie będziesz bogaty” – radzili mi inni trenerzy na początku prowadzenia klubu, bogaty nie jestem, ale nie przymieram też głodem, a przynajmniej robię po swojemu. Robiąc po swojemu trudniej jest złapać się na którąś z ich przynęt.
To, że film s-f ma przekaz nie jest niczym szczególnym, weźmy chociażby wszystkie sezony mojego ulubionego „Czarnego lustra”… Jeśli fantastyka – to niech będzie właśnie taka. Polecam, pośmiejecie się, a przy okazji po raz kolejny odświeżycie swoją czujność wobec reklam, mediów, polityków.