Ooo jes tu dej… nie źryj sam tylko dziecku dej… nucę – wzruszony – stary osiedlowy hit, karmiąc mleczkiem („mleczko”) własną dzidzię („dzidzia”). Teraz to pikuś, najważniejsze czeka – dać narzędzia (Narzędzia!). Musi mieć w sobie Coś co pozwoli, co pomoże jej nie tyle przetrwać, ile żyć w zgodzie ze sobą i znaleźć swoje miejsce na tym pojebanym świecie. Jedno zdanie, a tyle roboty.
Po naszej stronie granicy nagle (jak samolot u nich? Hłe hłe…) spadły rakiety, zdarza się w krajach, obok których toczy się wojna. Analityk wojskowy komentuje: To nie celowy atak, tylko wypadek. Acha, ale nie żyją dwie osoby – zapewne wszyscy Wy, włącznie ze mną, nie wiecie kim były. Wielkie sprawy narodów, małe życie jednostek – zawsze tak to widzieli… Gorzej jak się jest tymi dwoma osobami, lub ich rodzinami, kogo to obchodzi, świat toczy się swoimi prawami – w tym prawem wojny.
Mamy jednak powód do dumy – jeśli na Zachodzie potrafimy myśleć o jednostce jak o żywym, wyjątkowym człowieku i być zszokowanym wojną, postęp nie był tu wyłącznie postępem w cudzysłowie (a i taki się wydarzył). I ta mała-wielka rzecz ma nas cieszyć w obliczu zbrodniarzy…?
Zamiast siedzieć przed TV oddaję się m.in. lekturze (dużo ciekawych rzeczy wychodzi, Wydawnictwo Czarne wymiata!) i słuchaniu płyt (tu jest średnio z nowościami, ale o tym na końcu). Ostatnio (2022) wyszły po polsku m.in. „Milczące bliźniaczki”, reportaż śledczy Marjorie Wallace, niemal równolegle pojawił się film.
No właśnie. Duże historie narodów to jedno, drugim są coraz liczniejsze opisy specyficznych losów jednostek. Psychopatów, a może ofiar czegoś co lubię nazywać chorobą, wirusem Zachodu? W tym mrocznym przypadku „jednostkę” musimy podzielić na dwie osoby, gdyż June i Jennifer Gibbons to bliźniaczki w więcej niż stereotypowym rozumieniu tego słowa. Zawarły ze sobą swoiste pakty, które z czasem całkowicie wypaczyły ich relacje ze światem i sprowadziły na ciemną stronę. Mnie zainteresowało i wciągnęło.
340-sto stronicowy reportaż Wallace, urodzonej w 1943 dziennikarki śledczej uzmysławia jak niedopatrzenie, zlekceważenie problemu może urodzić w młodej głowie coś, co dziecko będzie w sobie konsekwentnie rozwijało, a co za tym idzie stopniowo gubiło się w świecie własnych urojeń. Tym gorzej, gdy w błędzie umacnia je inne dziecko, a co jeszcze bliźniak! „Milczące bliźniaczki” opowiadają między innymi o tym jak można zamknąć się we własnym świecie, wybrać sobie część rzeczywistości i kurczowo się jej trzymać, potem stopniowo wypaczać, działać autodestruktywnie pod płaszczykiem wierności (znacie to skądś? Tak tylko pytam…), mimo swobodnego dostępu do „całej wiedzy”.
Kiedyś może być za późno na to by się zmienić (?). Stawiam równocześnie znak zapytania i kropkę, tak można?
Autorka posiłkuje się bogatymi pamiętnikami bliźniaczek, warto bowiem dodać, że obie – delikatnie mówiąc – przejawiały ciągoty literackie i przynajmniej w kwestii poetyckiego opisywania swoich losów miały potencjał, chociaż odrealnienie, wspomniany wypaczony punkt widzenia, aż kłuje po oczach. Dzięki tym pamiętnikom i współpracy rodziców, instytucji itd. otrzymujemy ciekawy portret psychologiczny ewidentnego „wybryku zachodniej kultury”. Jest to lektura fascynująca i po raz kolejny dająca do myślenia jak wiele może się wydarzyć z ludzką psychiką, nawet w normalnym domu! Czym jest na Zachodzie normalny dom skoro rozpieszczone dzieci dzwonią na policję, bo tata dał klapsa w tyłek?
Książkę polecam fanom poznawania specyficznych zakrętów ludzkiej duszy i mózgu, wszystkim rodzicom, a film (kinowy) też z chęcią za jakiś czas odpalę.
O ile przypadkowe rakiety nie przerwą druku…, możemy spodziewać się coraz większej liczby podobnych biografii (pod ten gatunek również można „Milczące bliźniaczki” podciągnąć), jeszcze ich Zachód trochę ma, a nowi ciągle działają na nowe sposoby.
Najsłabsze ogniwo to człowiek, idealne podłoże pod grzyby atomowe (Rogal DDL).
PS: Wydawałoby się, że w takiej atmosferze, chęci odcięcia się od syfu, nowa płyta Lukasyno „Syn Wschodu” wejdzie idealnie. Niestety, nie tym razem. Niby raper z Podlasia na 17-stu nowych kawałkach ciągle nawija mądrze, w swoim stylu (co nie jest minusem, np. Włodi – mniej więcej wiadomo czego się po nim spodziewać, a i tak ma to swój klimat, czuć że żadne zdanie, nawet proste, nie jest przypadkowe), a jednak trochę się przy tym krążku nudziłem. Mogę go puszczać tylko na sali treningowej i chyba właśnie do treningu bym „Syna Wschodu” polecił.
A teraz wybaczcie, bo uśmiech córki mnie rozbraja. Tak jakbym chciał rozbroić dla nas te wszystkie rakiety… żebyśmy mogli w pokoju cieszyć się sobą. Niestety, znam to słynne przysłowie o pokoju i wojnie…