Ministerstwo Odlotów

Fanzin o wszystkim i o niczym…

Na powierzchni

Po lustrze zamontowanym w windzie, cóż za naiwność, ponownie spływa na wpół zaschnięta mela. Obok, również na szkle, rozkazano szminką, a po rozmazaniu widać, że w to także ktoś zdążył zaingerować, by jegomość przestał zapluwać miejsca publiczne.
Obracam się w kierunku zamkniętych drzwi, wzrokiem mijając ozdobioną markerowymi kutasami ściankę z reklamami spółdzielni mieszkaniowej i lokalnej telewizji dla starszych pań. Na tym vlepki o nieufaniu telewizji, to chyba moje.
Psy wąchają śmieci z podłogi, jeden znalazł coś do jedzenia.
W połowie dosiadł się sąsiad. Stał jak słup i przyglądał się, albo własnym worom pod oczami albo lustrzanej sztuce współczesnej, dzierżąc w dłoni wymiętą reklamówkę z miejscowego marketu, korelującą z jego pomarszczoną twarzą.
Sprawdziłem wyniki meczów w telefonie, kupon prawie wchodził. Nie miałem szczególnej nadziei na szybkie dorobienie się, to tylko mały zastrzyk adrenaliny podczas rutynowej czynności. Kupon nie wszedł, rzadko wchodzą.
Oddałem hołd muzyce. Słuchałem jej przez sześć, siedem godzin, od rapu, poprzez muzykę filmową po podziemne elektro. Wysyłałem znajomym klipy z przemyśleniami, które zapewne mało ich w tym momencie interesowały. To ten dzień, gdy przejęła władzę. Ale wszystko zaczęło się w prawdziwym życiu, muzyka wyraża fragmenty, lub przywołuje obrazy, od pięknych po straszne.
W windzie mam na sobie słuchawki. Mocny bas. Słucham i jakby nie jestem już w windzie ze smutnym sąsiadem. Idę z psami i jakbym z nimi nie szedł.
Można palić szlugi, to nie Polska.
Przechodzimy selekcję, pani w szpilkach prowadzi nas do stolika. Białą bluzę pokrywa fiolet. Na ścianie zainstalowano ogromny wizerunek wężowatego demona. Scena dla dziewczyn i innych artystów, po jej bokach dwa wielkie, podłużne ekrany z wyświetlanymi reklamami imprez oraz wizualizacjami świetlnymi. Podobne mózgojeby, różnej wielkości, zainstalowane są w całym pomieszczeniu. Przeważa kolor zielony, gdzieś czytałem, że to kolor Hoppera, kolor miejskiej alienacji.
Jako jedyny zamawiam wodę.
Zaczynają się występy. Dziewczyny mają na sobie skąpe stroje, nie są nagie. Tańczą tak jak tańczy się na dyskotekach, dodając większą liczbę uwodzicielskich ruchów, powodujących iż faceci czują się tu jak u siebie. Pytanie co myślą kobiety, bo te zdają się przeważać w klubie, to już nie „Od zmierzchu do świtu” Tarantino. Chcą się napić, kogoś poznać i coś przeżyć, korzystają z ducha epoki, są lesbami, może wszystkiego po trochu.
Mocny bas, stroboskop. Na górnej loży miejscowy mafioso wyciąga obie ręce przed siebie i buja nimi jakby pokazywał, że wszystko co tu widzimy należy do niego, to jego imperium. Zanim ktoś zechce go zastąpić w terminie niecierpiącym zwłoki, albo dopóki pójdzie siedzieć, czuje się ze swoim drinkiem jak pan i władca. A potem będzie odliczał dni, by znów się tak poczuć, chyba że odpuści i zejdzie na niższe piętra klubu.
Podziemie miasta, typowa europejska stolica. Siedzimy, patrzymy, słuchamy, ja piszę.
Słuchawki się rozładowały. Wracam windą z tym samym sąsiadem. Jego reklamówka teraz pełna, wystaje z niej por. Całym sobą jestem w tej obskurnej windzie i jest mi nas wszystkich dziwnie żal. Mnie, sąsiada, nawet czworonogów. Bo tak wygląda na powierzchni.

 

Show More