Jestem fanatykiem „Algorytmu” (2018), tym bardziej, gdy przebywam nad polskim morzem, lub chociaż spojrzę na okładkę albumu z fotografiami Mikołaja Bugajaka (Noona) z motywami plaży. Plaże powstały po to, by słuchać na nich takiej muzyki, prawda? I już chce się wsiąść w auto i jechać samemu do jednej ze znanych miejscowości nad brzegiem, mimo że właśnie stuknął pierwszy dzień jesieni. Noon ożywia zmysły, wspomnienia. Nie mam pojęcia o czym oni sobie myślą tworząc elektronikę, ale działa, pewnie na każdego w nieco odmienny sposób. Może mają wywalone na emocje, robią dla rozrywki…, da się tak robić dzieła?
Tymczasem jesteśmy po premierze drugiej płyty Noona w debiucie z raperem z Częstochowy. Rap Żyta, no cóż, przyjmuję koncepcję kolaboracji, chociaż linijki są raz bardzo dobre, przez inne z kolei ciężko (mi) przebrnąć. Hedonistyczne, niczego nie uczą i niczego głębszego… nie mają uczyć, to nie tego typu rap. Pod blokiem było ciekawie, w pięciogwiazdkowym hotelu też nie ma na co narzekać, a pośrodku jest tyle tematów. Uczciwy obserwator życia nie może pomijać czegoś, co nie pasuje odbiorcy.
Moje zdanie jest takie, że Noon bez Żyta by się obył (niedługo nowy projekt solo!), a odwrotnie? Pytanie bez odpowiedzi, zwrotka na składance 88 (ups) była zacna. Kawałki całościowo są bardzo dobre, podkreślę raz jeszcze, w swoich recenzjach patrzę na nie głównie pod kątem Noona, ale dobrze jest, gdy towarzyszy tym dziełom narracja (w „Złości” dosłownie, jak u wczesnego Fisza). Był mega klimat w „Drodze” z „Algorytmu”, jest też w – jakże odmiennej – „Dawce” z „Glitchy Praga”, a na obu ciarki od samego wejścia. Zawsze można skorzystać z wersji instrumentalnej, której chłopaki nie żałują słuchaczom, tak więc każdy ma to, co lubi i hejt na obecność Żyta u Mikołaja jest generalnie słaby (chcieli zostać influencerami, zostali hejterami). To postać bez wątpienia barwna i nie chodzi wyłącznie o tworzone obrazki. Nie wymagajmy od muzyki, by robiły ją takie same postaci, sztuczne niczym AI. Na „Glitchy” jest z jajem, a wykorzystanie słynnego wywiadu z kapelą disco polo – Weekend – w kawałku „Terra” mówi samo za siebie.
Okładka, odcienie szarości i piksele. Znowu fotki robił Noon. W wersji podstawowej albumu skromna książeczka ze zdjęciami, ujęciami znanymi z podkładek video pod kawałki udostępniane na socjalach. Mimo wszystko – mogło być ciut lepiej, ta muzyka godna jest bardziej rozbudowanego opakowania. Na krążku 12 kawałków w tym jeden instrumentalny („Śmierć królowej”), co przy Noonie nabiera rzecz jasna innego wymiaru, oraz jeden na zasadzie rozbudowanego mixu tekstów z pierwszej płyty obu panów („Stos”) – też w kosmicznym klimacie. 10 utworów wrzucanych było w artystycznym nieładzie na dłużej i krócej przed premierą fizycznego albumu. Miało wyglądać na niedbałość w promocji. Cóż – i tak kupi ten, kto ma kupić. Dla mnie nie było innej opcji.