Nie wiem co miałbym napisać o tegorocznym Marszu Niepodległości, chyba tylko to, że patriotyczna w rozumieniu narodowo-konserwatywnym (ludzie tam są różni) część Polaków po raz kolejny pokazała swój potencjał liczbowy. Marsz był upaństwowiony i najspokojniejszy w historii, a więc wyszło na to, że na końcu… i tak wygrywa System, mimo iż wewnątrz Marszu, na jego marginesach, marzenia o czymś, hm, innym (jesteście w stanie określić, co to miałoby właściwie być i jakim sposobem?) są nadal żywe. W wielu tam tkwi jakiś bunt, ale żeby był on wspólny, czytelny…
Imigranci imigrantami, Marsz Marszem, a olej kosztuje 10 zł. Ktoś biega wzdłuż i wszerz ulic, coś podpala, a ja mam wrażenie, że stać mnie na ten olej, bo dobrze wykorzystałem swój potencjał, co nie znaczy, że ceny są adekwatne… Kocham swój kraj, kocham tym bardziej, gdy śledzę sytuację na granicy – koczowiska imigrantów oraz los opozycjonistów na Białorusi. Wyświetlam na ekranie ten las, namioty, podkręcam kaloryfer i mówię do siebie: tamto to się nazywa mieć problem…
„Problemem” większości tzw. normalnych ludzi w Polsce jest mieć większy dom, a nie mieć dom w ogóle – taka jest rzeczywistość, przynajmniej większych miast. Widziałem bezrobocie i go doświadczyłem, jeszcze przed 2010 rokiem, dzisiaj widzę, że nie ma komu robić, znajomi ciągle szukają pracowników i chcą ich nieźle opłacać (gastronomia, czy nawet sprzątanie apartamentów za minimum trzy tysiące zł miesięcznie!). Nie twierdzę, że nie ma w Polsce miejsc biedy, ale wspomnianą wcześniej rzeczywistość widzę przebywając wśród ludzi, którym chciało się coś w życiu zrobić, zamiast tylko stale narzekać. Owszem, czasem potrzebne jest szczęście, ale można mu w dzisiejszej Polsce pomóc.
Najpierw trzeba rozliczyć swoje decyzje, później System.
Gdyby zadano mi pytanie o najbardziej wzruszające zakończenie filmu, wskazałbym m.in. „Vanilla Sky” z 2001 roku. Nie dlatego, że oczarowały mnie oczy Penélope Cruz na tle nieba, czy tym bardziej fryzura, którą nosił Tom Cruise, heh. Dało mi do myślenia – uwaga spoiler – proste stwierdzenie Davida (Cruise), że stracił Sofię (Cruz) dając się namówić na wejście do samochodu kochanki, która specjalnie spowodowała wypadek.
„Każda mijająca sekunda, to szansa żeby coś zmienić”. Na lepsze, lub gorsze… Zbudować, albo spierdolić.
Szansa, którą nie zawsze od razu się w pełni dostrzega. Z pozoru nieistotne wydarzenie, decyzja zmienia kierunek naszego życia. Niby oczywiste, ale wzruszyło mnie, bo kilka razy zrobiłem w życiu dobry i zły ruch (decydujący o czymś dużym), kilka razy też byłem bliski kolejnego złego, ale sztuka – również filmowa – potrafi ratować tego kto jej czasem słucha.
Zaryzykowałem, wykorzystałem chwilę, żyje mi się nieźle u siebie w Ojczyźnie – przynajmniej dziś. Nikogo swoim pomysłem nie skrzywdziłem, a wręcz przeciwnie – udaje się czasem komuś pomóc.
Nie, nie brakuje mi ciągłego narzekania na sytuację w Polsce. Wystarczyło uchwycić moment i konsekwentnie pracować. Jeśli się rozleniwię, stracę to na własną odpowiedzialność. Owszem – ZUSy, srusy… mogłoby być lepiej. Trzeba o tym mówić i protestować, bo z kolei „oni” się rozbestwią.
Może masowe Marsze są spokojne także dlatego, że większość rodaków myśli podobnie, ma jakąś szansę dla siebie? Każdy gada, bo lubimy gadać, ale daleko nam do ogólnokrajowej frustracji. Nie zaryzykujemy jak ci imigranci na granicy, którzy naprawdę nie mogą spokojnie żyć w swoich krajach… Nie chwycimy za broń niczym bohaterowie, których wspominamy. Nie chwycimy, bo nie mamy po co, a ludzie generalnie tego nie chcą, nie chcą wojen – nie chcą głównie ich. Ideologie często pchają nas ku nim, są jak kleszcze pod skórą.
Oczywiście nie oznacza to, że w Polsce i na Zachodzie nie istnieją kasty uprzywilejowanych, sojusze polityki i biznesu. Problem w tym, że obalisz jedne, pojawią się drugie – jak od początku historii człowieka, którą znamy. Powiesz, że „gdyby wszyscy bohaterowie tak myśleli, nie żylibyśmy w wolnym kraju…”, no w porządku – no właśnie. Przypomnij sobie ile razy weterani mówili przed kamerami, podczas przemówień pod pomnikami, że walczyli po to, byśmy żyli w takim świecie jak… ten dzisiejszy! Przez umysł nakręconego przechodzi – starsi już są, zmęczeni, nie czują ducha epoki. Po części może i tak, ale może i my nie potrafimy dostrzec ich kontekstu? Kontekstu Systemu, który dosłownie nie pozwalał żyć, nie pozostawił wyboru?
Którego służby zamykały z obu stron w kleszcze…
To wtedy jest naprawdę przekichane.
Nie jestem zadowolony z władzy. Jestem zadowolony mimo niej – póki co sobie radzę.