Ministerstwo Odlotów

Fanzin o wszystkim i o niczym…

„Kiedyś było lepiej”

Dryń, dryń, pierwszy dzwonek, rozpoczęcie roku. Dzieci, możecie powitać się z nową klasą, zintegrować, zanim będziecie widziały się na Zoomie podczas lekcji online. Takie czasy. Do tego niedługo zacznie się pogoda typu „Robert Miles – Children”, ponura, mokra Polska, którą będziemy oglądać do czerwca. W tym wszystkim spróbujemy pozostać szczęśliwi, jakby „Waiting For Tonight” panna Jennifer Lopez kierowała właśnie do nas…

Nie żebym z braku tematu pisał o pogodzie, robię to często, bo – nie wiem, czy też tak macie – aura wyznacza mi rytm wspomnień, znacząco wpływa na nastrój. O każdej porze roku noszę z tyłu głowy adekwatne obrazy z przeszłości. Jako osoba wrażliwa, odczuwałem w pełni nawet zwykłe stanie z kolegami na klatce, które ciągnęło się latami. Chodzący worek sentymentów, mimo że ciągle żyję aktywnie. Doskonale pamiętam zwykłe, codzienne wracanie chwiejnym krokiem środkiem lasu między osiedlami, dźwięk kałuż, jesienny wiatr, dni naznaczone jakąś poezją, nieistotne pierdoły. Wszystko zostaje i wraca wraz z chmurami, aż w lipcu niebieskie niebo zastąpi te flashbacki projekcjami typu Mielno lat dziewięćdziesiątych z całym jego kiczem. Dyskotekowymi kulami.

Niesamowite klatki składają się na życie człowieka, tylko nie wszyscy chcą je przechowywać, odczytywać na nowo, westchnąć za specyficznym klimatem, który przeminął, uznać go za coś wartościowego.

Sokół wypuścił właśnie drugi teledysk zapowiadający kolejną solową płytę. W „Jednorożcu” ironizuje z tych, którzy mówią ciągle, że „kiedyś było lepiej”…

Refren fajnie siada, tekstowo Wojtek bez fajerwerków – rzekłbym: standardowo, ale nie w tym rzecz. Wspominając regularnie czasy z okolic 2000 roku mam odczucie, że niekoniecznie było lepiej, ale było inaczej, a tego co składało się na owo inaczej już nie ma.

Też nie chciałbym powrotu do lat, w których wyjechać za granicę na zwyczajny trip było finansowo niemożliwe, ba – dla bogaczy było zarezerwowane nawet żarcie w knajpach, czy podstawowe dziś wygody, nie mówiąc o możliwościach. Świat nie był lepszy – nie dla wszystkich.

Lepszy – ale już nie do powtórzenia – w dziewięćdziesiątych był fakt doceniania małych rzeczy, to że jak już się czegoś w końcu doczekałeś, sprawiało podwójną frajdę. Jako, że nie było tylu opcji – zauważało się więcej, szukało się więcej, sposoby na nudę były kreatywne…, co nie znaczy, że mądre. Pewnie, co drugi z Was mógł w wielu momentach życia zacytować Alexa z „Nakręcanej”: Nie będzie wam chętnie tu słych to szajsowate i horybłe story, jak to mój ojczyk w szoku obtłukiwał i krwawił sobie grabki na tym poniekąd lipnym Bogu w Niebiesiech i jak macocha usta w prostokąt rozdziawiała do tego ouuuu ouuuu ouuuu w matczynej rozpaczy, że jedyna latorośl i syn piersią jej wykarmiony rozczarował wszystkich ach jak horror szoł i do takiego stopnia. Czy chciałbym, aby mój syn w taki sposób „zwalczał nudę”…?

Poza tym, mówi się „kiedyś było lepiej” z powodu wspomnianego sentymentu – byliśmy młodzi, odkrywaliśmy, przeżywaliśmy po raz pierwszy. Patrzymy na dzieciaki z głowami w telefonach i współczujemy im, że tego nie przeżyją. Czy współczujemy słusznie? Sokół podsuwa – może i rzeźwiącą – myśl, że niekoniecznie. Też uważam, że sobie poradzą…

Nie, lepiej w dziewięćdziesiątych nie było. Dzikie, niebezpieczne czasy, w których nikt nic nie ogarniał – od nauczycielek w szkole po służby porządkowe, a kasy nie było. Musiałeś być silny, by przetrwać – przynajmniej w mojej podstawówce, która – i nie muszę wcale naciągać na siłę – pełna była solówek, większych awantur i narkotyków (zioło, feta, ale także klej wdychany masowo w krzakach przez bandy dzieci). Te imprezy na klatkach, w piwnicach i krzakach miały swój urok, ale na Boga – wszyscy byliśmy trochę menelami… Niektórzy pozostali nimi do dziś.

Pewne dzielnice przypominają mi tamte czasy, m.in. dlatego, że tamci ludzie cały czas siedzą pod trzepakiem, tylko o dwadzieścia lat starsi. Źle zinterpretowali teksty o osiedlowej wierności i nie rozwinęli się, zostali. Nie ma to w sobie już niczego z punk rocka, raczej czysta żuleria.

– Siemasz. Miałbyś jakieś 2,10 zł?

Kłamię, że nie mam, bo nie chcę od nowa uruchomić machiny z regularnymi żebrami, wbijać chłopakom gwoździa do trumny. Od lat dziewięćdziesiątych nadal dwa złote są szczytem marzeń na porannym kacu.

– Co się stało w rękę?

– A, melanżyk mały, złamana.

Chwiejny krok, bruzdy na twarzy, dłoń w gipsie. Zero zachwyconych kobiet w towarzystwie.

Lata dziewięćdziesiąte to też fala głupoty. Można wiele złego powiedzieć o Internecie, że ogłupia, ale jednak otwiera okno na świat. Nie było wiedzy, było natomiast sporo ideologii powierzchownych i subkultur z nimi związanych. Stare teksty są tyle szczere, co naiwne, wtedy zaś traktowane jak objawienie. Jedną z cech charakterystycznych starych czasów było błądzenie po omacku i nadstawianie za to karku. Klimat był ciekawy, ale z dzisiejszej perspektywy – nader często durny.

Nie jestem już takim fanem Sokoła jak jeszcze kilka lat temu, ale „Jednorożcowi” wpędzającemu mnie dziś w melancholię dam dzięki powyższemu teledyskowi uciec… Może najwyższy czas, by oddalił się na dobre?

Tak się chyba nie da. Wszak Sokół też na kolejnej już płycie wspomina… Pesel nas dopadł.

Show More