Trudno o bardzo dobrą, lepszą kontynuację. Pierwszy „Joker” zebrał super oceny i zdobył wiele nagród, tymczasem grana obecnie w kinach dwójka właśnie dostaje po dupie. Albo jest to szmira dla hajsu, a ja nie mam totalnie gustu, albo nie jest to film dla wszystkich. Dla hajsu mogli tam przecież włożyć serię strzelanin, armię kolorowych i wątek LGBT. Tych ostatnich nie ma. Znajomy, z którym poszedłem na seans, przysypiał w fotelu spoglądając na zegarek, kiedy ja w tym czasie wkręciłem się jak należy. Takie napotkałem też recenzje, mocno na nie i mocno na tak.
Więc jak to jest z „Joker: Folie à deux”?
Tak, czasem wiało absurdem (cóż – to jednak komiksowy świat) i zbyt prostym pomysłem, ale fani (Gotham) i tak chłonęli na wielkim ekranie klimat Arkham, przyglądając się udrękom Jokera, znakomicie granego przez Joaquina Phoenixa. Dobrze zagrała też Lady Gaga, szkoda że nie rozwinięto bardziej wątku Gagi (fanatyczki Jokera-mordercy) i Phoenixa jako pary rozpierdalaczy w stylu „Urodzonych morderców”. Klasyk, do którego scenariusz pisał mistrzunio Tarantino już w 1994 roku poruszał temat karmienia się mediów wyczynami psychopatów, czego eksplozję znajdziemy dzisiaj np. na Netflixie, czy YouTube. W Jokerze łatwo dostrzec podobny wątek, lecz tym razem przyglądamy się zjawisku towarzysząc cierpiącej jednostce, Arthurowi Fleckowi (Joker), czekającej na sprawę sądową o pięć morderstw (wydarzenia z pierwszej części). Przebieg romansu obserwujemy zatem w słynnym z historii o Batmanie szpitalu psychiatrycznym dla groźnych jednostek.
Gaga nic nie wniosła? Jej postać to jedna z wielu wielbicielek czystego zła, chodzących po tym świecie. Kiedy była nadzieja na obcowanie z idolem, złączenie się w chorej fantazji, była z nim, próbując zniszczyć tą ludzką, dobrą, czasem nieporadną stronę Arthura. Nie tylko media potrzebowały psychopatycznego mordercy Jokera – zamiast stojącego za nim człowieka – ona też. Bezradny facet z problemami z samym sobą jej nie interesował, nie pociągał. Prosta, brutalna prawda o części kobiet.
Zarówno w jedynce jak i w dwójce mamy do czynienia z postacią, która sobie nie radzi. Owszem, przejawów geniuszu w opowiadaniu o tym, tym razem nie ma, ale nie jest aż tak źle. Oceny po 1, 2… chyba za klimat trochę się należy, co?
Muzyka z filmu jest dobra, pasująca do Gotham. No właśnie – zrobiono z „Jokera” musical i dramat sądowy, co jedni mogą skwitować jako żenujący brak pomysłu, zaś drudzy określić ucztą dla koneserów. Zakończenia nie będę zdradzał, ale jest jeszcze bardziej kontrowersyjne, dla jednych kiepskie, dla drugich odważne.
Bardziej boli mnie zmarnowany potencjał na jeszcze głębszy film psychologiczny na temat reakcji na doznane krzywdy ze strony społeczeństwa. Kurwa, no nie, to jeszcze nie to. Mimo wszystko, oglądało się szybko, co z tego „że śpiewali”? Muzyka pomaga wczuć się w emocje, ale trzeba ją do siebie dopuścić i nie szukać od razu porównań z „prawdziwymi musicalami”, albo czekać na bujającą głową „muzykę współczesną” i bity. Boże, po co ciągle te porównania? Ok., mamy „słaby musical”, ale chociaż w atmosferze Gotham. W klimacie dla fanów! Kto lubi – ma dwie godziny rozrywki.
Nie jest to przełomowy film. Jak wspomniałem, pozostaję z uczuciem zmarnowanego potencjału. Ale – i to najważniejsze – otrzymaliśmy świeżą dawkę Gotham. Refleksja nad clownami deptanymi przez społeczeństwo nadal żywa. I pewnie, wbrew wszystkiemu – są oni wdzięczni Philipsowi. Nie wiem jak z licznymi ultrasami (na zdjęciu wyżej AC Milan) używającymi wizerunku Jokera…