Przebywając z dzieciakami na zgrupowaniu sportowym w górach, przypadkiem zabrałem ich na grób Tadeusza Różewicza – nie powiem, że mojego ulubionego polskiego poety, bo to by oznaczało, że wielu ich czytałem. Takiego którego tomiki nie tylko leżą na półce, ale sięgałem po nie i sięgam nadal, zatrzymuję się nie tylko przy świetnych interpretacjach Sokoła i Hadesa z 2014.
Różewicz spoczywa na cmentarzu ewangelicko-augsburskim przy świątyni Wang w Karpaczu Górnym, jego głównym zabytku, który był celem naszej wędrówki, niemal po kolana w białym śniegu. Cóż, przy okazji warto było w ogóle wspomnieć małolatom o istnieniu śniegu i o czytaniu poezji, bo jak już dotrze (do mnie dopiero po trzydziestce), to – niektórym – pomaga.
Przykładowo, niepozorny Charles Bukowski pomógł mi wyrwać się z czegoś bliskiego fanatyzmowi religijnemu, kiedy nie czytałem już niemal niczego innego niż ciężkie lektury duchowe. Przypomniał mi skąd się wywodzę – ze świata (rozpusty) i niczym nieskrępowanego języka. Nie że trzeba za tym pędem w ciemno lecieć jak kretyn, ale jest jak jest, bo taka jest natura człowieka. Byłem na nasz gatunek wkurwiony – jakbym sam w głębi był inny – zamiast czuć narastający spokój (a więc coś było z tym rozwojem duchowym nie tak, chociaż przekonywali, że jest odwrotnie).
Gdy w książkach katolickich szukałem Boga i siebie jako Jego syna, u Bukowskiego ponownie znalazłem siebie jako człowieka, takiego jakim go widzę w świecie dookoła – w świecie, z którym nie raz zdążyłem już pójść na noże za jego kształt, jakby kiedykolwiek był odmienny od zastanego przez mój rocznik.
Oczywiście, są walki które muszą i będą trwać.
To nie wszystko – Charles pięknie, prosto pisał o kojącej przyjemności pisania – tak jak umiesz, tak jak żyjesz. Uwierzyłem na nowo.
Nie sądziłem, że znajdę idola w starym pijaku, chociaż sam nie piję, ale to za jego szczerość – szczerość, której często brakuje na ambonach, niestety. Tak właśnie los nam płata figle, że sam już czuję się zabawny, a to chyba zwiastuje dystans (może kiedyś wróci…?).
Tak na marginesie, wiara na zawsze pozostanie wiarą, zatem jeśli weźmiemy pod uwagę zasłyszane opinie ateistów i agnostyków, że pisma święte napisali wariaci i poeci (biznesmeni także), możemy stwierdzić, że poezja to nie taki wcale margines…, a wręcz siła napędowa i niszczycielska tego świata. JEŚLI WEŹMIEMY, oczywiście.
Przede wszystkim bierzmy dzieciaki na spacery, żeby mniej o tym wszystkim myśleć. Co za dużo, to niezdrowo.
A propos Różewicza, podobały mi się szczególnie jego odniesienia do współczesności, mniej dzieła z gęstym nawiązaniem do historii. Psychodelia [1], bo na psychodelii jesteśmy wychowani, kto słuchał pierwszego K44 na walkmanie, wie o czym piszę, Sokół i Hades też nie wzięli się za tego poetę przypadkowo.
Wątpię by dzisiejsze dzieciaki były w przyszłości mniej trzepnięte, zatem miłej podróży życzę i jak najmniej turbulencji.
[1] A warto dodać wypowiedź Różewicza dla Polskiego Radia (z 2014 roku): Trochę paliłem, umiarkowanie piłem. Nie brałem żadnych narkotyków i nie latałem do Tybetu medytować, bo to w żaden sposób nie rozwiązywało moich problemów artystycznych.