Dziś krótko o filmach dokumentalnych dotyczących sportów walki, które ostatnio włączyłem. Każdy ma taki dzień, że nie chce mu się wyjść z chaty na trening. Niektórym pomagają filmowe inspiracje, podejrzenie jak robią to inni. Jeśli kochasz taką formę aktywności fizycznej, mogą „zaswędzieć dwie pierwsze kostki”, przypomnisz sobie jaką „to” daje radość, a przy okazji z ekranu padnie kilka motywacyjnych tekstów. Takie też miałem oczekiwania przed seansami. Wyszło średnio.
„W piekle tajskiego boksu” (2022) to miniserial składający się na cztery odcinki, do których zabierałem się dwa razy. Temat był ciekawy, mimo że wiele razy poruszany na ekranie, zawsze można było liczyć na coś świeżego z rozmachem. Nie tym razem. Robota jest estetyczna, ale wyszło dość sztucznie, chociaż występują tu prawdziwi bokserzy z nienaganną techniką. Nie w tym rzecz.
Gdyby przedstawiać ciemną stronę tajskiego boksu totalnym laikom, wtedy tak ślamazarna narracja w stylu paradokumentu byłaby wytłumaczalna, gorzej gdy widz dawno już o tym słyszał i mniej więcej wie jak to działa. Ktoś w 2022 (rok premiery) nie wie i jest takim laikiem? Dziś nawet przypadkowi turyści podczas pobytu w Tajlandii zachodzą na najbliższy stadion gdzie obstawiane są walki, a ciekawsze materiały o Tajlandii znajdziemy chociażby na internetowych vlogach. Pasjonaci muay thai z całego świata od lat latają tam na treningi i relacjonują. Tym bardziej nie zdziwi ich temat poruszany w miniserialu, a dwa pierwsze odcinki może nawet zanudzą. Opowiada się w nich o ogóle hazardowego interesu na stadionach thai-bokserskich, ustawianiu walk, zabójstwach. Oglądamy długie fragmenty pojedynków kręconych pod serial.
Ciekawsza, jak dla mnie, część to odcinki trzeci i czwarty, o biednych tajskich dzieciakach, które już w wieku juniora młodszego potrafią, bo muszą, utrzymywać siebie i rodziny za pomocą boksu. Tu również fabuła bez większych fajerwerków, ale patologia sytuacji ukazana jak trzeba, kwestia dzieci porusza mocniej.
Autorzy sugerują jednak, że czasy się zmieniają i muay thai trenują także dzieciaki zwane u nas bananowymi, a może po prostu… normalne? Wiadomo, że bardziej zahartowany jest chłopak, który widział jak pijany ojciec molestuje jego matkę, ale jarać się taką sytuacją jest przecież nienormalne! Kult biedy, niczym kult lat dziewięćdziesiątych u nas. Wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma.
„W piekle tajskiego boksu” moim zdaniem zasługuje na nie więcej niż 5/10. Można to opowiedzieć ciekawiej.
„Kontra” (2017) opowiada już o klasycznym boksie. Pięściarstwie – oczywiście – wielu by się słusznie oburzyło… Autorzy obserwują, a my wraz z nimi, przeplatające się postacie ze świata pięściarstwa amatorskiego i zawodowego.
Różne są motywacje zawodników, jeden chce zdobyć dla USA złoto olimpijskie (w filmie celem jest Rio 2016), zawodowcy zaś kalkulują i dobierają rywali pod kątem zarobków. Czy jednak trudno im się dziwić? Większa szkoda jest w tym, że państwo nie daje kasy, godnej emerytury za poświęcenie życia (w tym beztroskiej młodości, największego skarbu) Olimpijczykom.
Bliższa jest mi idea sportu dla chwały kraju (lub klubu), ale te czasy, nie tylko w sportach zespołowych, może nie tyle przechodzą do historii, co marginalizują się względem gal zawodowych, komercyjnych. To dziś truizm i sam gdybym miał wybór pomiędzy pustą michą, a milionami, wybrałbym to drugie. Wierzę jednak, że istnieje jeszcze droga pośrodku (chwała i zarobek), trzeba być obrotnym, pracować i umieć się zaczepić. No i spuścić ze stawek, rzecz jasna, a czasem po prostu znać swoje miejsce. Mimo zarobków nie zapominać o duchu sportu. Jeden z bohaterów filmów mówi coś w stylu: kto dzisiaj dba o chwałę? No właśnie mniejszość… i szacunek dla tych, którzy potrafią zachować się jak mniejszość w imię swoich zasad.
Część twierdzi, że porażka to dramat i nie przystoi prawdziwemu mistrzowi, inni z kolei, że dopiero po podnoszeniu się z desek można rozpoznać prawdziwego championa. W boksie zawodowym liczy się by mieć bilans bez przegranych walk – obserwujemy w „Kontrze”, że kiedy zawodowcy toczą dwie wykalkulowane walki rocznie, pięściarz amatorski tłucze się ile popadnie.
Te i inne porównania w całkiem udanym dokumencie, który również znajdziecie na platformie Netflix. Obejrzyjcie zwiastun, już na nim widać liczne kontrasty.
Pozdrawiam amatorów i zawodowców! Walczyć trenować!
PS: A propos zawodowców. Wczoraj Iga Świątek odpadła z Wimbledonu – i tak osiągając swój rekord na tym prestiżowym turnieju. Internety jej cisną, że zapłakana, że ukraińska kurwa…, nosz ja pierdolę. Legionistka, po pierwsze, wspiera Ukraińców od samego początku i robi to konsekwentnie, a po drugie hejterzy nie zbliżą się zapewne nawet do poziomu amatorskiego mistrza powiatu, a co jeszcze mówić o żywej legendzie Idze Świątek. Uczmy nasze dzieci szacunku… I ruchu – innego typu niż palcami po klawiaturze.