Ministerstwo Odlotów

Fanzin o wszystkim i o niczym…

Fascynacja codziennością

Są kluby z dużych miast, nawet stolic, które mimo „starych zasług”, mimo nie najmniejszych budżetów, popadły w przeciętność. Weźmy chociażby Herthę Berlin, czy – pozostając w Niemczech – HSV. Dopiero co grali ze sobą baraż o… 1. Bundesligę. Za historię i ładny stadion nikt nie odda Legii punktów. Potrzebna jest wizja zdrowego, acz pozytywnie pierdolniętego człowieka, który dobierze sobie innych ludzi z wizją, przede wszystkim trenera. Piłkarzy z ambicjami. Jakie to wszystko teoretycznie proste… Praktycznie zaś inne kluby dogoniły Wojskowych, to nie liga jest coraz silniejsza, a Legia coraz słabsza, coraz przeciętniejsza, można by rzec – jest „kastrati”. Żaden piłkarz obecnego składu (ostatniego pożegnamy 20 lipca) nie jest godzien miana idola Łazienkowskiej, a prezes zupełnie tego nie czuje… On nic nie czuje. To korpo-cyborg.

Czy to wszystko nieważne? Cóż, dla mnie ważne.

Niepotrzebnie nakręca się w kibicowskiej Polsce „nieważność sportu”, zamiast działać wprost przeciwnie i przywrócić wagę wyniku, zależność humoru miasta od sytuacji w tabeli itd. Nie twierdzę, by w przypadku niepowodzeń odpuszczać, po prostu – po cholerę aż tak usuwać futbol w cień na futbolowym meczu? Czemu nie nakręcać nowych sportowych historii? W trakcie sezonu można się załamać i trudno jest na to patrzeć, ale nadzieja wraca… Często głupia, bezpodstawna, naiwna, ale to jest właśnie piękne w byciu kibicem.

Sezon ligowy 2022/2023 zaczniemy w Kielcach, a do Warszawy jako pierwsze przyjedzie Zagłębie Lubin. Jesienią inaugurowaliśmy u nich rundę (4.02). Lubię dojechać sobie na mecz swoimi ścieżkami, tak jak zaczynałem. Szkoła, praca, dziewczyna, rodzina… ten tekst kibicowskiej pieśni z pewnością mnie ostatnio nie dotyczy. Od ośmiu lat pracuję jako trener dzieci, z coraz większą częstotliwością. Kiedy pojawia się terminarz zawodów, konsultacji, obozów – jest on prawie tak bogaty jak sezon piłkarski. Jeśli chcemy wygrywać – musimy tam być, ja muszę tam być razem z nimi, bo nikt mnie nie zastąpi. Weekendy zajebane. Mecze często oglądam na małym ekranie telefonu, siedząc w jakimś hostelu na Podlasiu z bandą dzieciaków. Sam to wybrałem, kocham tą pracę – chciałem robić coś pożytecznego dla ludzi i to znalazłem. Bywało, że nasze zawody i wydarzenia legijne się przenikały i zabierałem dzieci na mecz, czy nawet na protest w czasie zamkniętych stadionów. Wiem, że nie jest to szczyt poświęcenia i fanatyzmu, ale staram się i pracować, i nie zapomnieć o swojej drużynie, nawet gdy jest na ligowym dnie.

W lutym wreszcie śniegi zaczęły topnieć, termometr wskazywał kilka stopni na plusie, a na powierzchnię powróciła ona – dziwna liga polska. Ciekaw tego jak Mistrz Polski wejdzie w rundę wiosenną pojechałem do Lubina. Spadną, a może pod wodzą Vukovića wygrają wszystko? Czułem typowy po przerwie przypływ ekscytacji i dziecięcy, naiwny entuzjazm. W dobie pandemii oraz choroby o nazwie dorosłość dobrze, że to zostało, nie chcę tego oddać.

Legia przed rundą wiosenną 2022. Chciałoby się niczym bohaterowie włoskiego filmu „To była ręka Boga” (2021) czekać na spektakularny transfer przed startem rundy. Mieszkańcy Neapolu lat 80tych żyli wieścią o przyjściu Maradony. Nie chcieli uwierzyć, że będzie grał właśnie dla nich – a jednak! W Warszawie nie ma tak daleko idących nadziei, cudów, a wszystko na co mogliśmy liczyć to Mustafajew, Wszołek, Sokołowski i Rosołek. Teraz Pich, Kramer…

Ponad 70cio tysięczny Lubin może się pochwalić – według mnie – jednym z najbardziej klimatycznych stadionów w Ekstraklasie. W tym niewielkim mieście swoją siedzibę ma KGHM, jeden z czołowych producentów miedzi i srebra na świecie. Tu gra klub, który na stałe związał się z najwyższą ligą piłkarską, zdobywając nie tak dawno Mistrzostwo Polski, za Michniewicza, pieczętując je na stadionie Legii w 2007 roku. Zazwyczaj Zagłębie to ligowy średniak, w minionej rundzie, podobnie jak Legii, szło mu raczej słabo. Kibice z Lubina też są ciekawą, jak na wielkość miasta, ekipą – swego czasu konkretnie stawiali się fanatykom Śląska, a nawet w kryzysie liczbowym potrafią pokazać ładną wizualnie i klimatyczną oprawę, jak sektorówka z meczu z Lechem (5.12.2021). Nad sporym transparentem „Miłość do stolicy miedzi” rozwinęli płótno z napisem „Od małego w sercu siedzi” oraz wizerunkiem młodego zawadiaki z bejsbolem w kaszkiecie na tle miasta i herbów. Razem ze skrzyżowanymi młotami z herbu Zagłębia wyglądało to ciekawie i było jedną z tych jesiennych opraw, które zapadły mi w pamięć, a przecież rozmachem nie była ona najkonkretniejsza. Podsumowując – ma ten Lubin swój lokalny klimacik i trudno wyobrazić sobie Ekstraklasę bez Zagłębia.

Byłem tam kilka razy, w tym na zakazie w czasach protestów przeciwko ITI. Tym razem postanowiłem zasiąść incognito na trybunach gospodarzy (bynajmniej nie jako jedyny…) i pochodzić nieco po miedziowym mieście. Wybrałem łamane połączenie kolejowe, by po raz kolejny pooglądać zza okien pola, graffiti, nowe i stare-odrapane polskie dworce – te widoki, w których wielu kibiców zakochało się za młodu raz na zawsze i których nie zastąpi żaden Lewandowski w Barcelonie.

Przesiadka na dworcu we Wrocławiu. Byłem na nim w nocy jeszcze w czasach, kiedy kojarzył się z polską miniaturką berlińskiego Dworca Zoo. Tak żałośnie wyglądających narkomanów-heroinistów miałem ujrzeć dopiero kilkanaście lat później w centrum Aten, to zawsze silne doznanie. Lata mijają, a ja ciągle pamiętam tunele Wrocławia Głównego, tych powyginanych ludzi, także bardzo młodych, z grymasem beznadziei na twarzach. Teraz zostali po nich wrocławscy bezdomni, żebrzący w okolicach Dworca Głównego i po okolicznych przystankach autobusowych. Jak dla mnie nadal jest to „mało europejska” – hłe hłe – okolica. Wrocław Główny, Legnica, Lubin… Dolny Śląsk. Ludzie szukają tam oznak gonienia Europy, ja starego syfu – tak się właśnie przepada za młodu…

Obstawiam mecze u buka. Po ponad godzinie wyruszam do stolicy miedzi (pociągiem na Berlin), gdzie jestem kilka godzin przed meczem. Już na „dworcu” (bo dworcem tego w rozumieniu miastowym nazwać nie wypada, „Małomiasteczkowy styl” jakby zaśpiewał Dawid Podsiadło…) widzę kilku młodych kiboli w barwach Zagłębia i Polonii Bytom, na tle klubowego graffiti spożywa napoje wyskokowe jakieś miejscowe przydworcowe żulerstwo. Ogólnie klimat taki jakiego się spodziewałem. Bilet miałem kupiony wcześniej, więc chodzę trochę po mieście i jadę do hoteliku, by półtorej godziny przed pierwszym gwizdkiem, obłoconą drogą (brak chodnika) dojść do najjaśniejszego punktu tego miasta (no, dodajmy do stadionu Zagłębia widoczną z dworca halę).

Napisałem trochę o klimacie Zagłębia, ale prawda jest też taka, że przechodzą – jak znaczna część polskiej sceny – kryzys, a ich młyn wygląda średnio pod względem ilościowym i wokalnym. Rozproszone po całej trybunie Zagłębie (ponoć 1200 osób) nie robiło wrażenia niczym, nie przygotowało też żadnej oprawy. Na trybunach ogólnie mecz nie porwał, typowy polski średniak ligowy bez większych emocji, oglądany przez ponad 5 tysięcy widzów. Kibiców gości w sektorze dla nich przeznaczonym pojawiło się na zakazie ok. 400 z flagami. Doping bez problemu przebijał się przez śpiew gospodarzy.

Ciekawił wynik, a ten okazał się dla Stolicy szczęśliwie dobry… Mecz był atrakcyjny o tyle, że w drugiej połowie Zagłębie rzuciło się do odrabiania strat i udało mu się zdobyć bramkę kontaktową. Przy 1-2 kibice Legii najedli się sporo nerwów, zresztą podobnie było od początku meczu, przed pierwszą bramką. Dobry był tylko wynik, gra taka jak zawsze i niestety nie powiało zbytnim optymizmem przed kolejnymi meczami. Paradą jak za najlepszych lat popisał się Król Artur, mimo iż miejscowe pikniki chwilę wcześniej wrzucały mu, że z tym sadłem nie ruszy się ani o centymetr. Po trzeciej bramce część z nich wychodzi ze stadionu, a w obozie Mistrza Polski szał radości.

Przez cały mecz za plecami bełkotał mi miejscowy piknik, najebany „Ferdek Kiepski” bawiący się w trenera – z hasłami typu „nie stój jak chuj na weselu bambusie pierdolony”. Lata lecą, a na stadiony nadal chodzi masa ludzi pracy żyjących swoim klubem i dających upust licznym frustracjom.

Koniec meczu, piłkarze z bardzo daleka dziękują kibicom i uciekają do szatni, zlewając prośby młodych kibiców z sektorów rodzinnych. Co ciekawe, dzieciaki z okolic Lubina wołały… Artura Boruca.

Na drugi dzień rano chciałem jeszcze pochodzić po centrum. Taksiarz chyba był zdziwiony, bo nie mogliśmy się dogadać o jakie centrum mi chodzi.

– No wie pan…, tam gdzie jakieś kawiarnie są, rynek, pewnie najstarszy kościół, gdzie można coś zjeść…

Zawiózł mnie między bloki, bo jak się po chwili okazało lubiński deptak jest umieszczony pomiędzy rzędami niskich bloków (na fotce u góry)!

– Tu może pan sobie kupić hot doga, a tam jakiegoś ptysia pan dostanie – pokazywał mi palcem miejscowe piekarnie i spożywczaki.

Wszystko zamknięte, pusto, szaro, starówki jako takiej nie ma. Cóż, do Lubina to już tylko na sam mecz…

Wracam z kilkoma przesiadkami. Do ludzi, którzy żyją po to, by mieć. Do ludzi, którzy tak samo jak my lubią wyjazdy wypoczynkowe, ale najczęściej im one wystarczają…

PS: Gratulacje dla koszykarzy. Tu też, jak co sezon od II ligi, wypadało obejrzeć chłopaków na żywo. Mistrz był blisko!

Show More