Ministerstwo Odlotów

Fanzin o wszystkim i o niczym…

„Co ci się stało?”

Czasem przychodzi do mnie myśl, że Jezus i Krzyż był snem jakiegoś skrajnie zmęczonego światem idealisty, tak nie umiem iść Jego drogą, że to niemożliwe, by ktoś inny umiał. Ilu z nas ma w sobie Roskolnikowa z najbardziej znanego dzieła Fiodora Dostojewskiego? Ilu z nas trzyma pod pazuchą tą roskolnikową siekierę, której pod wpływem chwili jest w stanie użyć, by sobie ulżyć, nawet gdy do końca jego żałośnie broniące się sumienie próbuje walczyć ze złem? Nagle pojawia się plan, który ma wyrwać cię z marazmu szarej egzystencji, nudy i nie potrafisz się powstrzymać. Czy potrafię iść jakąkolwiek przetartą drogą?

Czy w ogóle istnieje problem, o którym piszę…? Mówi bohater powieści „Rozbitek”, napisanej przez Chucka Palahniuka: (…) wyleczyła mnie z setek jednostek chorobowych, z których żadna nie była prawdziwa, po czym ogłosiła, że jestem uzdrowiony. Była taka szczęśliwa i dumna. Wyprawiła mnie w świat uleczonego. Jesteś zdrów. Stoisz na własnych nogach. Idź. Cud nowoczesnej psychologii. Powstań. Doktor Frankensteinowa i jej potwór (…)”.

Nie powiem, często człowieka dopadają te myśli, że może coś ze mną jest nie tak? Nie mam do siebie dystansu, nie chcę głupio machać łapkami, czy to na przyjęciu, czy na imprezie. Były w tym roku Mistrzostwa, to super, ale nie chodziłem z tego powodu przebrany za biało-czerwonego clowna. „Trochę dystansu Łukasz”. Mission: Impossible.

Piękne jest to, że z obłędu ratują mnie ludzie, rzadko się tacy trafiają, ale są i rozumieją. Czy psycholog, psychiatra zrozumie? Zawsze kiedy gadałeś z psychiatrą, w którymś momencie czułeś, że zaczyna ci odbijać. Większość psychiatrów zostaje psychiatrami, bo martwią się o stan własnej głowy. A badanie własnej głowy to ostatnia rzecz, jaką powinien robić wariat – pisał Charles Bukowski. Może ja też nie powinienem, heh.

Pracuję z dziećmi, młodzieżą i dorosłymi. Kiedyś gadałem z jedną czternastolatką, która opowiadała mi, że od zawsze nie lubiła wszelkich bali i wydarzeń, na które przebierali ją i wysyłali na siłę.

– Siedziałam, trenerze, na parapecie, oni tańczyli, robili głupoty i co chwila podchodzili do mnie pytając „co ci się stało?”. Odpowiadałam „nic”. No bo nic się nie stało prócz tego, że totalnie nie rozumiałam, po co ja tam siedzę.

Ludzie nie rozumieją, że ktoś nie jest z tłumu. Z tłumu dzieci szkolnych, z tłumu pracowników… Owszem, uczestniczą w życiu stadnym –, bo muszą, lub to kochają. Kibicują, uprawiają sport z miłości, ale nie z miłości do tłumu i bycia w nim za wszelką cenę. Tacy będą samotnikami nawet będąc w środowisku – w tym środowisku pociąga ich coś innego niż powszechne, modne, niezbędne by się wkupić zachowania.

Wszyscy ludzie w Los Angeles to robią: z obłędem w dupie biegają za czymś, czego nie ma. W zasadzie to strach przed skonfrontowaniem się z samym sobą, strach przed samotnością. Ja z kolei boję się tłumu biegającego z obłędem w dupie. Ludzi, którzy czytają Normana Mailera i chodzą na mecze bejsbola i strzygą, i podlewają swoje trawniki, i przekopują ogródek gracką – Charles Bukowski [1].

Ogień jest tam gdzie go czuję, nie tam gdzie poszły tłumy. Rozejrzyj się dookoła – świat pełen jest osób przekładających rzeczy z miejsca na miejsce i tylko tyle.

Ludzie lubią podśmiechiwać się ze specyfików chodzących swoimi ścieżkami. Nie tolerują pewnego stanu umysłu, na który człowiek nie ma zbytnio wpływu. Specyfiki to osoby wrażliwe i inaczej patrzące na rzeczywistość, zazwyczaj niemogące, lub niepotrafiące się z nią pogodzić i w niej odnaleźć, dlatego mające swoje ścieżki. Przewija się tu dużo kiczu i słabych ludzi, zwyczajnych leni, ale wśród nich rodzą się także dzieła i miejscówki wybitne. Dające nadzieję, że może być inaczej.

Nigdy nie przepadałem za prostym szufladkowaniem w stylu „Hitlera musiał nie kochać tata, że się taki stał”, albo „artyści nie ogarniają życia, więc wymyślają sobie alternatywne światy, w które tchórzliwie uciekają zamiast jak normalny człowiek siedzieć dwanaście godzin w pracy”. Część jest faktycznie słaba i popełnia samobójstwo, w każdym razie towarzyszą im uczucia zbyt silne, by mogli wieść życie jak z reklamy i beztrosko oddalić od siebie codzienne natręctwa. Jak mocno „to” dusiło Jima Morrisona, że zdechł w wannie? Czy Magik mógł jednak dać radę i nie skoczyć z okna? Widocznie nie mógł, więc skoczył. Gdyby nie skoczył, nadal większość uważałaby go za świra, uprzywilejowanego tym, że zarabia na swoim obłędzie.

Wiem, że w dzielnicach miast przewija się wielu pięknych ludzi, którzy nie do końca rozumieją, co robimy na tej planecie, ale jakieś natręctwo nakazuje im szukać odpowiedzi i sensu. Wierzę też, że wiele zła powstaje w stereotypowo dobrych i poprawnych domach, w których naprawdę ciężko zgadnąć czego mogło zabraknąć, by „to” się nie wydarzyło.

Człowiek uczciwy i uczuciowy bawi się w szczerość, człowiek interesu nadstawia zaś ucha, a gdy nadejdzie czas – pożera cię z kośćmi. Jak można przez całe życie tylko nadstawiać ucha i nie być szczerym? Czy powinienem podziwiać, czy raczej współczuć osobom, które potraktowały świat i swoje życie jak wielkie pole gry, w której nie mają czasu na błąd (jak w koreańskim serialu „Squid Game”), wyjście poza mainstreamowy nurt, a niesprzedanie się uważają za słabość?

Wychodzę.

[1]: Na szczęście Bukowski w swoim felietonie dodał później, że w futbolu (i paru innych rzeczach) jest ten ogień (a w bejsbolu np. nie ma…).

Show More