Dzielnica Czerwonych Latarni w Amsterdamie – mieście, które zawiera trzy iksy w swoim herbie. To bynajmniej nie symbol branży porno, a trzy krzyże św. Andrzeja. Amsterdam – św. Andrzej, Sankt Pauli – święty Paweł… Dzisiejsze władze tych miejsc niemiałyby zapewne inspiracji do nadawania takich nazw i umieszczania chrześcijańskiej symboliki.
Mnóstwo ludzi i częste patrole policji na rowerach. Mimo tłumów i legalnych narkotyków, wyczuwa się tam spokój. Przy stolikach siedzą zrelaksowani ludzie, kręcąc blunty także tam, gdzie oficjalnie nie można tego robić. Woń marihuany unosi się nad płynącym wzdłuż pełnej coffeeshopów ulicy kanałem. Sprawia wrażenie brudnego, ale nie śmierdzi.
W centrum nie widać plagi narkomanii, no chyba że ktoś zalicza do niej setki, o ile nie tysiące śmiejących się przechodniów z opadniętymi powiekami. To coś zupełnie innego niż pełne heroinistów centrum Aten. Tam czułem upadek, a tutaj coś bardziej skomplikowanego – pewną odpowiedź na pytanie, co dzisiejsza Europa rozumie poprzez wolność, czy ja tego chcę, czy nie. Dla jednych jest to wesołe, dla innych smutne, centrum Aten smutne jest dla każdego kto dostrzeże późną nocą ekipę rozświetlającą ulicę ogniem z kotłów, lub palników, by ogrzać się i podgrzać towar.
Miliony turystów nie przyjeżdżają do Amsterdamu, by zwiedzić muzeum figur woskowych. Sexshopy mieszają się z okienkami, za którymi swoje usługi proponują legalne prostytutki. Niektóre sprawiają wrażenie znudzonych, inne włączają muzykę i tańczą, kusząc klientów wyglądem jak z pornosa, z których większość uczyła się seksu. Zazwyczaj przechodnie mają wyraz twarzy głoszący: trafiłem do raju.
Jeden z turystów na miękkich nogach wychodzi z Bulldoga, najpopularniejszego baru z legalnym paleniem. Przechodzi może kilkanaście metrów, kiedy słania się w kierunku ściany, po której zjeżdża tracąc na chwilę przytomność. Po chwili jakiś czarnoskóry podaje mu cukier, widocznie miał przygotowany na podobne przypadki. Cóż za globalna współpraca. Taka zapaść ma miejsce w momencie, gdy osoba ze słabszą głową spali za dużo w zbyt małym czasie, ale nie jest to częsty widok podczas spędzania czasu w Dzielnicy Czerwonych Latarni. Śmiem twierdzić, że w jakimś Władysławowie, czy Łebie zobaczysz więcej problemów z grawitacją, o awanturach nawet nie wspominając (ostatnio w tej drugiej faceta handlującego kukurydzą na plaży konkurencja pobiła pałkami teleskopowymi).
Prócz coffeeshopów i legalnych sklepów z grzybami halucynogennymi w jednej z bocznych uliczek rozstawiają się proponujący m.in. MDMA dilerzy. Czasem widać ich także jak przechadzają się chodnikiem kiwając porozumiewawczo do potencjalnych klientów.
Niedaleko leżą najsłynniejsze amsterdamskie świątynie. Przeważają chrześcijańskie, ale na azjatyckiej ulicy jest także buddyjska. W jednym z okien kamienicy prowadzącej do kościoła siedzi na parapecie dwóch facetów, ich nogi się splatają. To wbrew wyobrażeniom nie ta skala co na Sankt Pauli w Hamburgu, no chyba, że są jakieś większe wydarzenia, jak głośne w tym roku 25cio lecie Parady Równości – plakaty je reklamujące wiszą na słupach całej stolicy Holandii.
Tam bawi się Europa, mam wrażenie, że coraz liczniejsza – nieważne jakbyśmy to oceniali.