Ciało i duch nie zawsze idą w parze – śmiałem się z tego kiczowatego, lecz kultowego dla niektórych bywalców wypożyczalni VHS w latach 90tych, tekstu-truizmu z „Kickboxera 3”. Teraz powtarzam go sobie pod prysznicem podczas kolejnej próby rzucenia nikotyny.
Nowy Rok, tradycyjnie biegałem z samego ranka, tym razem płuca bolały, jakby coś z nich wołało. To zatrute ciało, nieidące w parze z duchem, ewidentnie. Człowiek i tak składa się z wielu toczonych walk, czy zawsze da się wygrywać we wszystkich jednocześnie? Przecież to walki nas rozwijają…
Sprytny ten nałóg, nie?
Przynajmniej krzywdzę siebie, nie inne istoty żywe, ostatnio wbiłem się na wegański catering, ponoć ma się po nim więcej energii, he he, każdy tak reklamuje swoją dietę, zobaczymy. Jednak czy powinno chodzić tylko o zwiększanie wydajności? Bliska osoba zasypała mnie materiałami o bestialskich hodowlach i praktykach, jakby zaraz obok człowiek nie robił krzywdy masie innych ludzi, stawiamy pomoc pokrzywdzonym jako priorytet w bazie tego typu, hm, potrzeb? Człowiek psuje wszystko na wszystkie sposoby, dobrze że mniejsza część też buduje.
Daisetz Teitaro Suzuki w swoim „Wprowadzeniu do Buddyzmu Zen”: (…) Kiedy zapytano Joshu (Czao-czou), czym jest tao (czyli prawda zen), odpowiedział: „Twoim powszednim życiem, tym jest tao”, innymi słowy: spokojnym, pełnym wiary w siebie, ufnym istnieniem (…). Nie wiecznym szczęściem, a widzeniem spraw takimi jakie są i próbowaniem się nimi cieszyć. Każda religia zawiera w sobie takie nauczanie, nauka również.
Próbuję, kurwa. Ciało i duch…
Na kimono narzucam parkę, wiążę sznurówki adidasów. Co mnie opinia botów, niech sobie kupią nową bloozie, zresztą już chodzą w ciuchach stylizowanych na orientalne, heh, ja tylko do roboty idę, tak się w życiu ułożyło, i przebierać mi się nie chce. Wychodząc z klatki schodowej, nie wiedząc czemu, przypomina mi się nagle zapach odpalanej zapałki. Klatka plus zapałka jako jeden z zapachów dzieciństwa, lata dziewięćdziesiąte, wojna pojmowana co najwyżej jako miniona abstrakcja, do czasu aż Bin Laden wcisnął enter. Wtedy chwilę się zastanowiliśmy, pamiętam, pod nocnym sklepem, w trakcie dyskoteki dla nieletnich (były takie wynalazki, z polską amfetaminą na blatach). USA jest jednak za daleko. Mieliśmy po czternaście lat i melanżowaliśmy, właśnie mijała nasza kariera sportowa, by później do niej wrócić, a dekady później nawet do niej skutecznie namawiać.
Łysa głowa i okulary, do których musiałem się niestety przekonać, dopełniają mnisiego, no dobra – nieco dziwacznego, wyglądu. Ciągle na drugą zmianę, specyficzna robota, pidżama jako ubiór roboczy do kimania z córką w okolicach południa, „pidżama” jako ubiór roboczy w pracy, mam wrażenie, że zrzucam pidżamy głównie na weekendy.
– Moje zen, radość z powszedniego dnia w klubie, którą udało się wreszcie osiągnąć dzięki tak przyziemnej sprawie jak dystans. Potrzeba czasu i walki do nabrania dystansu wobec spraw, w które się angażujesz i które kochasz, bo potrafią wywoływać skrajne emocje. Znalazłem skryty za świecą dymną z ambicji przycisk stop i ciało idzie w parze z duchem, chociaż w robocie! – mówię sam do siebie i naprawdę chcę w to uwierzyć. Czasem się udaje, serio – i zaobserwowałem, że faktycznie spokój daje efekty.
„Eureka” – powiesz, ale uwierz, przy pewnym typie temperamentu, nie jest łatwo trzymać nerwy na wodzy i nie chodzi mi o biznes, czy zadymy, a o pracę z dziećmi. O wychowywanie dzieci. O ciągłe wychowywanie siebie.