Ministerstwo Odlotów

Fanzin o wszystkim i o niczym…

Chemiczne romanse

Człowiek ma ograniczone zasoby energii. Dawniej wychodził z jaskini, a zmobilizowanie tkwiących w nim dodatkowych sił było ewentualnie potrzebne, gdy wybrał się w drogę powrotną zbyt późno i trzeba było się przemęczyć, aby nie usnąć gdzieś w zimnym rowie. Teraz mobilizujemy dodatkowe pokłady sił z byle powodu, z pracą, przyjemnością i samodoskonaleniem na czele, organizmy siadają, gabinety psychologów pełne.

– No siemasz, jakie stosujesz antydepresanty? – może niedługo tak będzie się nawiązywało nowe znajomości? Jak w książkach Houellebecq.

W tym temacie bliższy jestem podejścia amerykańskiego, gdzie powszechna praca nad głową nie jest niczym nadzwyczajnym, niż poglądowi – póki co powszechniejszemu u nas – że „ze mną wszystko jest w porządku”… i mówi to gościu pospinany tak, że zaraz pozabija wszystkich, ze sobą na czele, zwąc to nawet czasem słowiańską duszą. Dusza duszą, napięcia napięciami.

Każdy radzi sobie z tym całym stresem na swój sposób.

Niedawno dorwałem „na stołach” książkę Irvine Welsh’a „Ecstasy. Trzy romanse chemiczne” z 1996 roku (zekranizowana, trailer wrzucam niżej). Welsh to autor kultowego „Trainspotting”, lubię tego typu (obsadzoną w brudnej rzeczywistości miejskiej) prozę, więc czytam wszystko od niego. Na 352 stronach znajdziemy trzy specyficzne opowiadania/nowele o miłości.

Autorka romansów, sparaliżowana i przykuta do łóżka, planuje zemstę na mężu, który permanentnie ją zdradza. Pozbawiona rąk piękność przy pomocy zakochanego w niej chuligana West Hamu United szuka zemsty na człowieku, przez którego od dziecka jest kaleką. Nieszczęśliwa w małżeństwie kobieta i klubowicz, fan tytułowej ecstasy, nawiązują romans w rytm muzyki house. Takie to historie miłosne, bez jednorożców i w klimacie klubów lat 90tych. Z typowym dla Welsh’a czarnym poczuciem humoru i prowokacją. Z przewijającą się gdzieś w tle brytyjską piłką nożną.

Welsh traktuje życiową porażkę jako doświadczenie dające szansę na rozwój. Jego bohaterowie są zagubieni, ale wewnątrz pragną czegoś więcej – tak jak wszyscy.

Sam autor już nie bierze (walczył m.in. z uzależnieniem od heroiny), przynajmniej nie regularnie (opieram się na przeczytanych wywiadach), a nawet głosi, że trzeźwość jest zajebista i po tych wszystkich latach jest dla niego „nowym najebaniem”. Coś w tym jest, ale z dzieł takich pisarzy jak Irvine zapamiętuje się głównie sceny imprez i imprezowe gadki bohaterów, o ile jeszcze w „Trainspotting” wspomniana wyżej porażka jest nadto widoczna, inne projekty raczej wspierają „radosne branie”, które mimo wszystko – moim zdaniem – Welsh zbyt bagatelizuje. Problem w tym, że… przynajmniej nie jest nudno. Można zniszczyć się w ten sposób, a można oszaleć w pułapce wzorowego życia, z nudną robotą, kredytami i tak dalej…

To z granicami mamy problem.

Dlatego lepiej przesadnie nie moralizować, ale lepiej też nie zapominać, że w życiu jest więcej (nudnej i naprawdę trudnej) depresji niż w migających stroboskopem opowieściach Welsh’a. Nie bierzcie tego gówna – i tyle.

PS: Kończy się rok 2021. Jaki dla Was był? Gdy ktoś dziesięć lat temu mówił mi, że nie może czegoś robić na sali treningowej, bo miał kontuzję, mówiłem „aha”, ale automatycznie wrzucałem go do szufladki z napisem „zgred”. Myślałem, że mnie to nie dotyczy, że jeśli będę cisnął z treningiem, ciało jest niezniszczalne. Każdy musi przekonać się na sobie, jedni mają mocniejsze, drudzy słabsze organizmy i psychikę.

Cel na 2022 to skupić się na jasnej stronie życia, jak w „Żywocie Briana”, więcej gwizdać na tym krzyżu, pogodzić się z pewnymi rzeczami, ale i powalczyć o nie bardziej zażarcie. Także Wam życzę siły, jeśli nie będzie jeszcze innej okazji…

Show More